Recenzja filmu

Templariusze. Miłość i krew (2007)
Peter Flinth
Joakim Nätterqvist
Sofia Helin

Vince in bono malum ? Zło dobrem zwyciężaj

Trylogia Jana Guillou pt "Krzyżowcy", na której oparta została historia Arna Magnussona, stała się ogólnoświatowym bestsellerem. Szwedzka superprodukcja z Joakimem Nätterqvistem w roli głównej ma
Trylogia Jana Guillou pt "Krzyżowcy", na której oparta została historia Arna Magnussona, stała się ogólnoświatowym bestsellerem. Szwedzka superprodukcja z Joakimem Nätterqvistem w roli głównej ma szanse stać się hitem nie tylko starego kontynentu. Nie oszukujmy się – gdyby Peter Flinth zrealizował swój film w Hollywood, o rolę Arna Magnussona biliby się Brad Pitt z Orlando Bloomem albo Kevin Sorbo z Danielem Craigiem (choć ta druga wersja zakrawa na niskobudżetowy film klasy B). Tymczasem "skromna" skandynawska produkcja nieznacznie różni się od hitów spod znaku "Troi" czy "Króla Artura". Poznajemy młodzieńca z rodu Folkungów, zamożnych posiadaczy ziemskich w zachodnim Gotalandzie, który w wyniku pomówienia o grzech cudzołóstwa zmuszony jest odpokutować swoje przewinienie w Ziemi Świętej jako rycerz zakonu templariuszy. W rodzinnej Szwecji zostawia swoją ukochaną Cecylię, która zamknięta w klasztorze niczym wierna Penelopa wygląda powrotu swego wybranka. Tułaczka obojga potrwa ponad dwadzieścia lat. Piszę "obojga", ponieważ walka odbywa się w tym filmie na dwóch płaszczyznach: fizycznej i duchowej. To walka z czasem, ludzkimi słabościami i własnym sercem. Czas leczy rany, nie jest jednak w stanie zniszczyć miłości, która jest silniejsza niż pomnik ze spiżu. W wersji religijnej, tytuł filmu zapewne brzmiałby "Pielgrzymka serc" – w tym miejscu wskazuje na poważny i wyraźnie zarysowany kontekst duchowy filmu, na jego walor dydaktyczno-melodramatyczny bardziej aniżeli funkcję czysto rozrywkową. "Arn. Templariusz" a.k.a. "Templariusze. Miłość i krew" rozczarują zapewne entuzjastów dzieła Ridleya Scotta z 2005 roku ("Królestwo niebieskie"), którzy zachwycali się rozmachem szturmu Saladyna na Jerozolimę, czy dopieszczonych wizualnie, bladobłękitnych kadrów. Biorąc pod uwagę niewątpliwe minusy filmu, jakimi są brak patosu i dłużyzny fabularne, zauważalne jest, że twórcy szwedzkiej superprodukcji postawili na wymiar emocjonalny. Flinth pokazał wewnętrzną krucjatę bohatera, nadając jej wymiar uniwersalny. Tak naprawdę nikt nie jest kowalem własnego losu (jawne odniesienie w filmie Ridleya Scotta, w postaci kowala Baliana), a Bóg perfidnie drwi sobie z ludzkich planów. Filmy o wyprawach krzyżowych dotychczas skupiały się na jednym – na postępującej degeneracji kwiatu europejskiego rycerstwa i zakłamania kleru. "Królestwo niebieskie", "Pył i krew", czy "Krzyżowcy" skupiały się na pacyfistycznym manifeście, a ich zadaniem było odbrązowienie rycerskich ideałów. Saga o Arnie jest inna. Tutaj historia biegnie gdzieś obok. Wojny toczą się jak toczyły się dotychczas i zapewne toczyć się będą jeszcze długo po nas. Ważny jest jedynie mikrokosmos jaki rozciąga się między dwojgiem kochanków. Arn i Cecylia kochają się bezgranicznie. Tęsknią i cierpią okrutnie. Ich pokuta jednak z czasem dobiegnie końca. Ten film daje nam nadzieję, nadzieję na happy end. Ale czy w czasach, w których śmierć zapraszała do tańca przedstawicieli wszystkich stanów, szczęśliwe zakończenie jest możliwe? Mimo wszystko pierwsza część monumentalnego dyptyku rozczarowuje. Ponad dwugodzinna projekcja nosi znamiona "Starej baśni", w której "Piast Piasta mieczem chlasta". Historia jest nudna i schematyczna. Oko za oko, ząb za ząb, krew za krew. Dwa zwaśnione rody. Walka o władzę i zakazana miłość – jakie to pryncypialne! Ileż można obserwować dynastyczne perypetie Folkungów i Swerkerów, które w telegraficznym skrócie Peter Flinth przedstawia z dociekliwością godną Normana Davisa. Być może obraz "Templariusze. Miłość i krew" znajdzie rzesze wiernych fanów, którym spodobał się wcześniej film "Czyngis-chan" a.k.a. "Mongol" (2007). Wbrew pozorom te dwie produkcje łączy bardzo wiele: adolescencja głównego bohatera-wielkiego wojownika i brak konsekwencji w proporcjach historii. Szczerze mówiąc w pierwszej części przygód Arna jest tyle o templariuszach, co mięsa w polskich parówkach. Analogicznie film Sergeia Bodrova urywa się w momencie, w którym Czyngis-chan dojrzewa i zaczyna cokolwiek znaczyć. Gdyby spróbować odebrać film Petera Flintha w jeszcze innym kontekście, najbardziej odległa interpretacja odsyła widzów do filmu "Pokuta" (2007) Joego Wrighta, w którym to właśnie perfidne pomówienie było siłą sprawczą melodramatu. Tragiczne wydarzenie z przeszłości rzutowało na całe życie zakochanych w sobie bohaterów, a zazdrość i zawiść stały się motorem fatum, z którym przyszło im walczyć. Jak w pewnym momencie mówi sam Arn Magnusson: "Musimy walczyć z całych sił aby pokonać zło". Co jeśli jednak nie zdołamy go pokonać? – "Umrzemy…". 
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Zakazana miłość Arna Magnussona, młodego zakonnika,iCecilii Algotsdotter młodej, pięknej dziewczyny,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones