Ogrzej mnie, lodóweczko

Oglądając powstały chwilę wcześniej film aktorski "Tekken", uświadomiłem sobie, że adaptacja tej gry ma szansę na sukces tylko w formie animowanej. Postacie są dla fanów zbyt bliskie by były
Oglądając powstały chwilę wcześniej film aktorski "Tekken", uświadomiłem sobie, że adaptacja tej gry ma szansę na sukces tylko w formie animowanej. Postacie są dla fanów zbyt bliskie by były profanowane przez podrzędnych aktorów, więc muszą wyglądać identycznie jak w grze. Chwilę później dowiedziałem się, że dostanę dokładnie to, czego sobie życzyłem. Jakby tego mało, za produkcję "Blood Vengeance" odpowiadają autorzy tych fantastycznych intro, które wprowadzały fanów do kolejnych odsłon gier. Mało? Pomoże im studio odpowiedzialne za "Resident Evil: Degeneracja" (który wśród fanów gry cieszy się uznaniem). Te argumenty na papierze brzmią świetnie. Dlaczego więc po skończeniu seansu miałem tak wielkie poczucie żenady?

Jak na ekranizację bijatyki przystało w tym filmie wszyscy z sobą rywalizują. Siostry Williams walczą o to, która nienaturalniej wypowie jak najbardziej oklepany dialog, Xiaoyu i Alisa o tytuł najsłodszej nastolatki a i przy okazji emowatego chłopaka, no i tylko patologiczny trójkąt dziadek - ojciec - syn, czyli Heihachi, Kazuya i Jin biją się tak, jak po serii "Tekken" można się spodziewać, czyli po mordzie.

I w tym wszystkim tylko jeden niezwykle nowatorski zabieg narracyjny, przy którym cała twórczość Quentina Tarantino może się schować, przykuwa uwagę każdego widza. Otóż ktoś z twórców pomyślał, że ciekawie będzie, jeśli trzy czwarte filmu poświęci się na wątek drugoplanowy, a temu teoretycznie najważniejszemu pozostawi bodajże jakieś piętnaście minut. Walka Mishimów z Kazamem wygląda super, a jej epickość wyśrubowano do granic możliwości, tylko co z tego, jeśli po 10 minutach dobre mordobicie zmienia się wpierw w "Dragon Balla", by ostatecznie ewoluować w coś na kształt drewnianego, mistycznego Transformera.

Warto też wspomnieć, że bez rozeznania w fabule gry ciężko zrozumieć, o co chodzi w tej rywalizacji dwóch korporacji, więc teoretycznie film przeznaczono tylko dla fanów serii "Tekken", nie laików. Chociaż jakby nie patrzeć również zgodność z historią z gier nie trzyma się kupy, niektórym postaciom, chociażby takim jak Ganryu, zupełnie zmienione role, pozostawiając tylko wygląd. Dziwi też wyważenie poszczególnych bohaterów. Xiaoyu przeżywa upadki z kilku pięter i wybuchające jej w rękach bomby, ale i tak najsilniejszą postacią w całym filmie jest... Panda! Pomijam już nawet fakt uczynienia z niego istotnym, drugoplanowym charakterem. Chyba można się cieszyć, że Gon nie jest jednym z ważniejszych wątków fabuły.

Do tego wszystkiego dochodzi masa chwytów wyciągniętych z bajek dla dzieci - jak chociażby łza w cudowny sposób naprawiająca rozczłonkowanego cyborga. Aczkolwiek dla kontrastu twórcy próbują prawić widzom (w ich mniemaniu) mądre i głębokie kazania odnośnie moralnej kondycji ludzkości. Najgorsze, że robią to całkiem na serio i w łopatologiczny sposób.

Pewnie gdyby ktoś nazwał ten film "The Sims: Zwariowane nastolatki", to można by go uznać za przyzwoity, ale słowa "Tekken" i "Krwawa zemsta" w tytule to wręcz obraza. Ponad godzina oglądania dwóch wątpliwie rozsądnych i przesadnie słodkich dziewczynek to zaprzeczenie wszystkiego, co reprezentuje ta seria gier i jakiekolwiek filmy o sztukach walk. Z przykrością stwierdzam, że do wspomnianego już filmu aktorskiego ta animacja zdecydowanie nie dorasta.
1 10
Moja ocena:
3
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones