Recenzja filmu

Piep*zyć Mickiewicza (2024)
Sara Bustamante-Drozdek
Dawid Ogrodnik
Weronika Książkiewicz

Zajebioza

Liczy się tu wyłącznie to, co na powierzchni gatunku oraz socjologicznej diagnozy. Jak na kino inicjacyjne, za dużo tu intelektualnych skrótów i emocjonalnych uproszczeń. Jak na komedię – zbyt
Zajebioza
Pieprzyć Mickiewicza! Pieprzyć Norwida. Pieprzyć Orzeszkową, powieść epistolarną i "Dzieci z Bulerbyn". Pieprzyć zdrowy rozsądek, logikę przyczynowo-skutkową i cały świat za oknem. A najlepiej to pieprzyć wszystko, z czego da się ulepić wciągającą opowieść. "Miłość to tęsknota nie za tym, co jest, lecz za tym, co mogłoby być" – powtarzają uczniowie ekranowego liceum, jakby w nabazgranej na kartce z zeszytu maksymie było coś wartego uwznioślenia. Skoro tak, to muszę szczerze kochać polskie kino.  



Zaczyna się od wideoklipu, no bo wiadomo – jak nastolatki, to graffiti, deska i fotogeniczny "luz". Rel. Piękne, uśmiechnięte, paradujące w nowiutkich ciuchach dzieciaki, których scenarzyści próbują ufryzować na "trudną młodzież", przypominają raczej bezstresowo wychowane miśki. W klasie nie zakładają sobie na głowę śmietników, nie żonglują "kurwami" i "chujami" i nie dokumentują swoich popisów na potrzeby mediów społecznościowych, tylko rzucają papierkami i krzyczą "juhu". W pokoju nauczycielskim stypa, pedagogowie z twarzami skrytymi w dłoniach, co to będzie, co to będzie. Tylko nowy polonista, Jan Sienkiewicz (Dawid Ogrodnik), w skórzanej kurtce, lenonkach i z sarmacką czupryną, nie traci rezonu i bierze te hardkorowo krejzolskie dzieciaki pod swoje skrzydła. Oczywiście – pisarz. Oczywiście – niepokorny. Oczywiście – umie rapować. Chwila, chwila… Co? 

"Zaraz usłyszysz prawdę oczywistą, nie stawaj do rapowego starcia z polonistą" – nawija pan Jan (cytuję z pamięci, o ile to coś zmienia). Nie wiem, czy to jakaś próba zdyskontowania popularności hip-hopu, czy nieudane umizgi do komedii, ale pewnie jedno i drugie, skoro w całym filmie widać podobną strategię artystyczną. Filmowa szkoła to zwykle obietnica intrygującej panoramy charakterów i wrażliwości, zapalnik opowieści o jakimś zderzeniu światów – dorosłych i dzieciaków, rutyny i spontaniczności, cynizmu i naiwności. W filmie Sary Bustamante-Drozdek i Kacpra Szymańskiego liczy się jednak wyłącznie to, co na powierzchni gatunku oraz socjologicznej diagnozy. Jak na kino inicjacyjne, za dużo tu intelektualnych skrótów i emocjonalnych uproszczeń. Jak na komedię – zbyt mało żartów, które prowokowałyby coś więcej niż bezbrzeżny wstyd. Opowieść o młodych umysłach w stanie ciągłej gorączki sprowadza się do kilku okrągłych zdań o miłości. Jakby powtarzanie ich do znudzenia miało podkreślić ich znaczenie, a nie pozbawić jakiejkolwiek wagi. Weryzm, weryzm, weryzm, Wersow. 



Rozbujany, nadekspresyjny Ogrodnik gra w swojej wersji "Rocky Horror Picture Show". To aktorstwo przypominające ciągłą psychomachię, jakby facet zmagał się z podszeptami obcej siły, a "demony przeszłości" egzorcyzmował w czasie rzeczywistym. Debiutujące na ekranie dzieciaki – zwłaszcza Hugo Tarres i Wiktoria Koprowska – są naturalne i dużo lepsze, chociaż materiału, z którym muszą się zmagać, trudno im zazdrościć. Większość bohaterów opisano jedną cechą charakteru, w zgodzie z radziecką metodą typażu: tu klasowy klaun, tam zahukana dziewczyna z przeszłością, a za rogiem samiec omega. W czym tkwi fenomen Sienkiewicza jako nauczyciela? Nie wiadomo, bo w filmie nie ma ani jednej sceny, która pokazywałaby jego ponadprzeciętne pedagogiczne umiejętności. Jak domowa sytuacja dzieciaków wpływa na ich szkolne życie? Możemy się tylko domyślać, skoro tę sferę całkowicie wyrugowano z historii. Dla reżyserki ważniejsze jest pozłotko: zastępca dyrektora ze śmieszną grzywką (co za zwiariowany wariat!), wwiercająca się w korę mózgową "luźna gadka" oraz gangster, który, nie widzieć czemu, uwziął się na bandę licealistów. Ździebko to niepoważne. 

Po szkolnych korytarzach niosą się echa lepszych filmów – "Młodych gniewnych", "Klubu winowajców" czy nawet niemieckiej "Szkolnej imprezki" (oryginalny tytuł "Fack ju Gothe"), której film Bustamante-Drozdek jest luźną przeróbką (ok, tam też twórcy pukają w dno od spodu, ale przynajmniej widać jakieś ambicje). W myśl zasady dziesięć plusów daje minus całość przypomina co najwyżej piekielną odwrotność "Sposobu na Alcybiadesa" Niziurskiego, w którym centralną kategorią estetyczną i fabularną był tzw. dryf. Tym, którzy nie uważali w szkole, przypomnę, że dryf to luźna narracja na tematy ważne i błahe. Czasem słodka, czasem gorzka, lecz zawsze wciągająca, oparta na przeświadczeniu, że nawet nauka może być całkiem niezłą zabawą. Twórcy filmu ewidentnie przegapili te lekcję. Lol. 
1 10
Moja ocena:
3
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones