Recenzja filmu

Pacifiction (2022)
Albert Serra
Benoît Magimel
Pahoa Mahagafanau

Raj utracony

Momentami będziemy czuć się zagubieni, momentami zmęczeni wydarzeniami, które nie przynoszą satysfakcjonujących i oczywistych skutków. Nie to jest jednak najważniejsze, gdyż kiedy tylko
Słońce mieniące się w barwach egzotycznych cytrusów zachodzi nad portem kontenerowym. Kiedy ostatnie promienie znikają za horyzontem, nocą, na rajskim Tahiti budzą się demony. W dobrze znane status quo wkrada się czynnik obcy w postaci tajemniczych marynarzy marynarki wojennej pod dowództwem Admirała (Marc Susini) i kilku przybyszów o nieznanych zamiarach. Nowo powstałymi  problemami będzie musiał zająć się De Roller (Benoît Magimel) – Wysoki Komisarz Republiki, reprezentujący władze centralne na polinezyjskim archipelagu. 

W najnowszym filmie Alberta Serry trafiamy w serce pulsującej, onirycznej intrygi, w której powidoki wielu lat kolonizacji francuskiej wciąż żywo naznaczają nie tylko przeszłość, ale i teraźniejszość, a nawet niepewną przyszłość. Mieszkańcom Tahiti przyjdzie zmierzyć się z widmem testów nuklearnych, które po kilku dekadach może ponownie zawisnąć nad tętniącymi nieokiełznaną energią wyspami. Polinezja bowiem, od lat 60. stanowiła francuski poligon broni atomowej, której budzące grozę skutki do dzisiaj są żywym tematem wśród lokalnych społeczności.
 
De Roller, znakomicie portretowany przez Magimela, jest postacią magnetyzującą. Od pierwszych scen jasno zaznacza władzę, którą skupia w swoich rękach. Każdy jego starannie wycyzelowany ruch zdaje się elementem zręcznie kalkulowanej gry między rdzenną ludnością a interesami imperium. Jego działania nie są przypadkowe i mają na celu utrzymanie go w wygodnej posadzie, która jest reminiscencją czasów świetności europejskiego kolonializmu. Niczym potężny pater familie w białym garniturze i przyciemnianych okularach będzie przyjmował  petentów podczas obiadu, czy też, grając na dwie strony, pozornie rozwiązywał sprzeczne interesy. Kiedy serce archipelagu zaczyna rozdzierać nuklearny problem, motywacje komisarza stają się coraz bardziej zatarte, wzrok coraz bardziej nieobecny, a jego władza schodzi na dalszy plan wobec gry większych od niego sił, z którymi przyjdzie mu się zmierzyć. W coraz bardziej niepewnych działaniach towarzyszyć mu będzie przyciągająca nieodpartym urokiem Shannah (Pahoa Mahagafanau), którą połączy z De Rollerem niejednoznaczna więź z pogranicza polityki i romansu.

 

"Pacifiction" często zamiast serwować podaną na talerzu fabułę, woli zanurzyć nas w soczystym klimacie Tahiti, w którym sieci politycznych intryg łączą się z nutami tęsknoty i melancholii. Utrzymane w Gauguinowskich barwach i miękko malowanych kadrach rajskie pejzaże po zmierzchu zamieniają się na naelektryzowane neonami wnętrza klubów i lokali. To wtedy we wszystkich mieszkańców wyspy wstępuje płynąca z jej wnętrza, dzika i nieposkromiona energia. Duszny klub o przekornej nazwie "Paradise" jest miejscem, w którym najróżniejsze frakcje zabiegają o wzajemne względy i nasilają antagonizmy. Przewijający się przez lokal kalejdoskop postaci o niejasnych zamiarach przywodzi na myśl krzywe odbicie Rick's Cafe z "Casablanki". Parne pomieszczenia wypełniane rytmem hipnotyzującej muzyki pozwalają zatracić się bywalcom w narkotycznym transie, w którym snują brudne interesy i odreagowują piętna pozornie sielankowej codzienności.
 
Serra przyzwyczaił już widzów do slow cinema i również w tym przypadku nie ma zamiaru podkręcać tempa opowieści. Serwuje nam dekadencko-romantyczną dekonstrukcję thrillera politycznego, która przez cały czas trwania będzie zmierzała gdzieś bez wyraźnego kierunku. Odnajdziemy tu nonszalancko zmiksowane nuty powieści Chandlera, czy Johna le Carré’a, a także nieokiełznanego ducha "Jądra ciemności" Conrada. Momentami będziemy czuć się zagubieni, momentami zmęczeni wydarzeniami, które nie przynoszą satysfakcjonujących i oczywistych skutków. Nie to jest jednak najważniejsze, gdyż kiedy tylko wsiąkniemy w świat archipelagu, pochłonie nas w całości i wciągnie w swój pulsujący sen. W swojej stateczności "Pacifiction" nie traci jednak ani na chwilę podskórnej atmosfery niepokoju i subtelnie potęgowanego wrażenia nadchodzącego zła, które czai się gdzieś poza zasięgiem wzroku widza.

Jak głosi tytułowe portmanteau, w najnowszym dziele Serry fikcja miesza się z prawdą, jawa ze snem, a żywa przeszłość z przyszłością. Warto wykupić bilet do tego raju utraconego, nawet jeśli miałaby to być nasza ostatnia podróż.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones