Recenzja filmu

Najlepsi z najlepszych (1989)
Robert Radler
Eric Roberts
Phillip Rhee

You can be the best of the best!

Z całym szacunkiem dla "Wejścia smoka", "Rockiego" czy "Karate Kid"… "Najlepsi z najlepszych" to jeden z pierwszych tytułów, które zobaczyłem na vhs, dlatego spośród filmów z wątkiem sportowym do
Magnetowid jako urządzenie gromadzące całą rodzinę w jednym pokoju (w większości przypadków był to tzw. "duży pokój". Nośniki magnetyczne, które dostarczały niezapomnianych wrażeń audio i wideo. Zdecydowana większość filmów z polskim lektorem przy napisach końcowych zwieńczana była charakterystycznym: "czytał:Tomasz Knapik"… Tak… mowa o filmowym przełomie lat 80. i 90. – okresie, w którym narodziło się wiele tytułów ówczesnego kina różnego gatunku, ale to jeden typ z tamtego czasu najbardziej zapadł mi w pamięci… filmy akcji, a w przypadku "Najlepszych…"pomimo produkcji USA, można by się pokusić o podgatunek: film sztuk walki. Tym bardziej, że styl przewodni w filmieRadlerato wywodzące się z Japonii karate oraz koreańskie taekwondo.

Głównym bohaterem, wokół którego kręci się akcja filmu jest Alex Grady (Eric Roberts). Troskliwy ojciec, pracownik linii produkcyjnej samochodów osobowych, jednocześnie mianowany do reprezentowania Stanów Zjednoczonych w zawodach karate. Podczas wyjazdu przygotowującego do turnieju poznaje stanowczego i rygorystycznego trenera – Franka Couzo (znakomity w swojej roliJames Earl Jones)oraz czterech kompletnie różnych pod względem osobowości współzawodników z drużyny. Mamy do czynienia z typowym kowbojem - Travisem, który na siłę szuka zaczepki i zachowaniem nie ustępuje typowemu nastolatkowi, poukładanym i trochę niezdarnym Vergillem, jednak najmniej barwnym z całej piątki zawodników jest Włoch Sonny Grasso. Nie można oczywiście pominąć najbardziej widowiskowej wisienki na torcie – znakomitego Tommy’ego Lee (Phillip Rhee) – wykwalifikowanego trenera wschodnich sztuk walki, który pod względem obycia ze sportem i techniki bił na głowę pozostałych czterech kolegów z drużyny. Zresztą w każdej scenie walki widać, żeRheenie przyuczał się karate czy teakwondo przy okazji roli w filmie –bowiem w 1980 roku faktycznie reprezentował Stany Zjednoczone w turnieju taekwondo organizowanym w Korei Płd. i to dzięki tej historii przyłożył się do scenariusza, a oprócz tego został jednym z producentów… na marginesie, aż niemożliwe, że budżet całości wyniósł 5 mln. dolarów.

Nie uświadczymy tutaj zadziwiających efektów specjalnych, skomplikowanych ujęć, wybuchów czy innych elementów charakterystycznych dla typowych filmów akcji. Również strona audio filmu nie stoi na najwyższym poziomie – oderwane od rzeczywistości dźwięki uderzeń w twarz, notabene praktycznie takie same przy uderzeniu w dowolną część ciała. Nie zachwyca również niewyraźny, przytłumiony i nierówny głos dialogów – wykonanie techniczne na poziomie filmów klasy B. Podczas ponad 1,5 godzinnego seansu nie uświadczymy za to jakiegokolwiek wątku miłosnego, a to zdecydowany atut dla miłośników gatunku. Broni się ścieżka dźwiękowa specyficzna dla tamtego okresu: rockowo-popowe brzmienia przeplatane z charakterystycznym syntezatorem i poprawnie odśpiewaną częścią wokalną – styl kojarzony z serią walecznegoStallone. Niestety muzyka nie nadrobi niedoskonałości operatorów i montażystów. Prawdopodobnie większość budżetu pochłonęła gaża aktorów, których umiejętności sceniczne wypadają różnie. Na plus zdecydowanie wypadłEric Roberts– potrafił przyzwoicie przedstawić momenty dramatyczne związane z jego synem, jak również przybrać postać mściciela chcącego skopać tyłek przeciwnikowi. RównieżEarl Jones, czyli Couzo, jako bezkompromisowy i bezwzględny trener wypadł zgrabnie, pozostawiając w tyle pozostałą czołówkę. Można jeszcze podkreślić rolę wybuchowego Travisa z poczuciem humoru rodem z Familiady (Chris Penn) – kilka lat później docenił go samQuentin Tarantino. Suma summarumPhillip Rheerównież nie wypadł najgorzej, nie ujmując mu sprawności fizycznej i kwestii w zakresie akrobacji – tutaj jego talent jest niepodważalny. Całkiem akceptowalnie natomiast poradził sobie w powierzonych okolicznościach aktorskich. Do tego stopnia, że w finałowej scenie z jego przeciwnikiem z maty (Simon Rhee) do głowy mi nie przyszło, że to jego prawdziwy brat.

Dla niejednego wyjadacza filmów akcji z naciskiem na sporty walki zdecydowanym prekursorem zostałby chyba "Rocky"albo "Wejście smoka". Prawdopodobnie ktoś, kto obejrzałby "Najlepszych…"dzisiaj, nie widząc ich w latach 90., stwierdziłby jednogłośnie: niskobudżetowe byle co. Coś w tym jest, że produkcje, które przypadły nam do gustu we wczesnych latach naszego życia pozostają przy nas na długo i zawsze mamy z nimi dobre wspomnienia. Najpewniej chodzi o sentyment. Abstrahując, ot chociażby filmy grozy… niech ktoś, kto jest fanem obecnych horrorów spróbuje obejrzeć pierwsze części "Koszmaru z ulicy Wiązów" – oczywiście, jeśli nigdy ich nie widział. Owszem - zobaczyłby w nim klimat grozy, ale ostatecznie dostrzegłby dużo elementów wręcz groteskowych, a w konsekwencji niestrasznych. Po prostu nie te czasy.Sentyment do danego tytułu powoduje jednak, że staje się on pozycją jedyną w swoim rodzaju. Z całym szacunkiem dla "Wejścia smoka", "Rockiego"czy "Karate Kid"… "Najlepsi z najlepszych" to jeden z pierwszych tytułów, które zobaczyłem na vhs, dlatego spośród filmów z wątkiem sportowym do mnie najbardziej przemawia zagrzewanie do walki przez Couzo przed rozpoczęciem turnieju: "You can be… the best of the best!".
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Lata 80. w amerykańskim kinie klasy B to okres ogromnego zainteresowania produkcjami spod znaku sztuk... czytaj więcej
Dominik Kubacki

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones