Recenzja filmu

Nadzieja (2019)
Maria Sødahl
Andrea Bræin Hovig
Stellan Skarsgård

Pomiędzy

Reżyserka nie epatuje nieoczekiwanymi zwrotami akcji, piętrzeniem perypetii bądź dramatycznych efektów. Nie próbuje sztuczek, które pudrowałyby jedynie sztampę zdarzeń. Prowadzi swoje postacie
Historia wręcz banalna. Oto para przechodzi kryzys. Zdarzyło się coś, co wystawia ich związek na próbę. Każe zadać sobie pytanie o sens dalszego wspólnego życia (i jego możliwość). Nakręcono o tym niezliczoną liczbę filmów. Od piątku można na ekranach poznańskich kin obejrzeć dramat szwedzkiej reżyserki Marii Sødahl "Nadzieja". Kolejny na ten właśnie temat. Jeśli jest sens opowiadać zgraną historię na nowo, to tylko mogąc wydobyć z niej istotną prawdę życia. I to chyba się Marii Sødahl udało.

Widzimy zwyczajne życie. Nie mają na to wpływu nawet zawody wykonywane przez bohaterów – Anja jest reżyserką, Tomas producentem teatralnym. Ich życie jest podobne do życia wszystkich innych ludzi. Pokazują to już początkowe sceny. W pierwszej widzimy sukces spektaklu reżyserowanego przez Anję – brawa i zadowolenie z uznania. W kolejnej, po powrocie do domu, kobieta zastaje dom z niesprzątniętymi talerzami po posiłkach, rozrzuconymi ubraniami i dziećmi pod opieką swojego starszego rodzeństwa z nieobecnym, pochłoniętym pracą mężem. Reżyserka nie epatuje nieoczekiwanymi zwrotami akcji, piętrzeniem perypetii bądź dramatycznych efektów. Nie próbuje sztuczek, które pudrowałyby jedynie sztampę zdarzeń. Prowadzi swoje postacie doskonale przewidywalną drogą – kryzys nieuleczalnej choroby Anji wydobywa na wierzch wszystkie zaprzeszłe urazy, pretensje, odkurza żale, ale uczucia odświeża w mniejszym stopniu. Wiemy, tak to mogłoby się toczyć, gdyby i nas spotkało. Niewysłowione pytanie dotyczy kwestii, czy ten krótki w każdym razie czas, który jeszcze pozostał, w obliczu odkrytego, niedającego się zamaskować pęknięcia więzi bohaterowie chcą przeżyć wspólnie? Czy są w stanie okazać sobie coś więcej niż gorycz porażki?

Kluczowa jest scena odsyłająca do najbardziej chyba znanego performansu Mariny Abramović, podczas którego artystka w sali Museum of Modern Art siedziała nieruchomo przy stole naprzeciw mając puste krzesło. Zajmowali je kolejni chętni chcący uczestniczyć w performansie. Siadali na wprost artystki, która w milczeniu wpatrywała się im w oczy. A oni patrzyli na nią. Bez słowa. Reakcje były bardzo różne, od ucieczki po chwili, po płacz. Bywało, że samej Abramović też spływały łzy po policzkach. Niektórzy utrzymywali kontakt wzrokowy przez kilka minut. W tym czasie, w bezruchu, w milczeniu, każdy z uczestników jest sam ze sobą. I jednocześnie widzi siebie w oczach innej osoby. Co tam widzi? Jakiego siebie? Czy tego, którym sobie wyobraża, że jest, czy zupełnie innego? Chwila prawdy. Jakie jest moje życie? Czy chcę, by było takie, jakim je uczyniłem? Co uczyniłem? Można sobie wyobrażać bezlik pytań pojawiających się w tym czasie w umysłach biorących w performansie osób i odpowiedzi na nie.

I oto w "Nadziei" następuje chwila podobna. Milknie dźwięk, bohaterowie nie słyszą odgłosów zewnętrznego świata, tylko siedząc naprzeciw siebie w milczeniu patrzą sobie w oczy.

Wszystko, co jako widzowie widzieliśmy dotychczas, to momenty rozpaczy, wzajemnych wyrzutów, trochę czułości i współczucia. W tej chwili możemy skonfrontować się z tajemnicą. W tyglu emocji wrze. Pamięć podsuwa różne obrazy. Dwadzieścia lat wspólnego życia, w jego zwykłości, to w dużej mierze codzienna rutyna, przytłaczająca refleksami samotności, niekiedy rozświetlana momentami szczęścia. Wszystko to Anja i Tomas widzą w sobie wzajemnie. Dla każdego w tym jednym momencie powiedzenia sakramentalnego "tak" zagadką pozostaje, czy chcą ze sobą dalej być. Czy mają nadzieję, że ta codzienność nie będzie wracała zgagą? Co widzą w sobie nawzajem – obcych już sobie ludzi, którzy kiedyś, dawno, byli sobie bliscy, czy tych, z którymi chcieliby pożegnać się z życiem. Wybór Anji tego dotyczy – jej życie wisi na włosku. Jak słyszy od lekarza, statystycznie jej szanse są zerowe, ale przecież statystyka to nie konkretny przypadek – zdarzało mu się wiedzieć przeżycie osób w podobnym stanie. Ile? "Można policzyć je na palcach jednej ręki..." Czy w tym momencie będzie chciała podjąć ryzyko, by spędzić ostatnie swoje chwile z mężczyzną, który tyle razy ją zawiódł, zostawił samą? Czy da im obojgu szansę? Czy jest dla nich nadzieja?

Tytułowa nadzieja nie dotyczy bowiem w pierwszym rzędzie kwestii wyzdrowienia. Ono jest w sposób oczywisty przedmiotem tęsknoty wszystkich uczestników dramatu, nie tylko dotkniętej nim kobiety. Ważniejsze jest wejrzenie, czy jest nadzieja dla tak przedłużonego życia. Czym ono mogłoby być? Do czego miałoby prowadzić? To często umyka rozmyślaniom na temat życia – żeby chciało się żyć, musi mieć sens. Życie, jako wartość sama w sobie, nie istnieje. Ta kwestia sygnalizowana jest delikatnie przez sam bożonarodzeniowy czas, w którym Anja dowiaduje się o swojej chorobie i musi przygotować na możliwe, prawie pewne odejście swoją rodzinę. Przez chwile spotkania z kapłanem i wypchnięcie dzieci z dziadkiem na świąteczne nabożeństwo. Nie chodzi o sugerowanie, że poza Kościołem (takim, czy owym) nie ma zbawienia, lecz zasugerowanie, że nie tylko to, co wydaje się nawet działać jak w zegarku – cała maszyneria codzienności – jest ważne, że nie tylko to wystarcza do życia. Bohaterowie nie są, jak się zdaje, religijni, ale zwracają się w stronę przestrzeni sacrum jako najbardziej oczywistego symbolu sensu przekraczającego materialność życia. W tej jednej chwili milczenia grają o swoje życie w jego pełni. Nie ma tu nic z taniego efektu wstrząsu skutkującego nawróceniem, w myśl porzekadła "jak trwoga, to do Boga". I takich historii wiele można znaleźć. Nie, Anja i Tomas pozostają sobą, a jednak są przemienieni. Jak stwierdza ich wspólna córka, "nie wiedziałam, że potraficie być tak czuli".

Opowieść jest też objęta klamrą muzyczną. W początkowej scenie przedstawienia baletowego, muzyką do której tańczą aktorzy jest aria Verdo con mi diletto z opery Antonia Vivaldiego "Il Giustino". To westchnienie zakochanego, że gdyby mu odebrano "duszę jego duszy, serce jego serca", musiałby spędzić resztę dni na cierpieniu i rozpaczy. Miłosna sceniczna baśń w konfrontacji z rzeczywistością życia w związku okazuje się tym tylko – iluzją, fantazją, tęsknotą, możliwą do spełnienia jedynie w spektaklu. Motyw jednak powraca w zakończeniu. Aria wybrzmiewa gdy Anja, już po podaniu narkozy, czuje przy sobie obecność Tomasa. Nie jest to już fantazja, a najbardziej autentyczna ekspresja przemiany, jaką przeszli. Przejmujący wyraz obawy i nadziei wpisanych w owo "gdyby".

Oglądając ten szwedzki film, zastanawiałem się, jak historia Anji i Tomasa byłaby opowiedziana w hollywoodzkim stylu. Zwycięzcą zeszłorocznych Oscarów była "Historia małżeńska", ale mimo to produkcja niezależna. Jest jednak też nie obsypany wprawdzie nagrodami, interesujący jednak obraz Mike'a Nicholsa "Zgaga". Historia dwójki osób, które spotykają się, mają dzieci, i oddalają się od siebie, aż po rozstanie. Po silnym uczuciu pozostaje tytułowa zgaga. Ten film jest hałaśliwy, wartki, gwiazdorski – główne role to kreacje Meryl Streep i Jacka Nicholsona w wyśmienitej formie. Ogląda się to nadal dobrze, jest świetnie zagrane, ale pozostaje jednak kreacją. W "Nadziei", także świetnie zagranej, więcej jest drobnych gestów, niedomówień, odprysków codzienności mało atrakcyjnych, a stanowiących właściwie rdzeń życia. Andrea Bræin Hovig i Stellan Skarsgård bez szarżowania nadają swoim postaciom ludzki wymiar.

Jest znakomita scena tworząca wraz z innymi, podobnymi głębię rozgrywających się zdarzeń. Podczas przyjęcia weselnego przyjaciel pary młodej, Frans wspomina początki ich związku. Mamy w tym momencie przebitkę na syna Tomasa z pierwszego małżeństwa. Młody człowiek wyraźnie z mieszanymi uczuciami słucha tych wspominek: jak wiemy, z wcześniejszych kwestii, początek związku Anji i Tomasa to jeszcze czas małżeństwa jego z nieznaną nam, widzom, kobietą. Syn więc mógł i musiał być świadkiem rozpadu swojego świata. I choć Anję z dziećmi Tomasa z wcześniejszego związku zdają się łączyć bliskie relacje, to jednak też ten moment przywołuje chwile, które nie dają się wymazać, naznaczone cierpieniem. Sødahl pokazuje nieusuwalną wewnętrzną sprzeczność uczuć. Bez jednego słowa. W samym geście wsparcia, jakiego młodemu człowiekowi udziela jego starszy rozumiejący, bo przeszedł to samo, brat. Życie nie jest grą bez strat, z gwarancją satysfakcji. Nie chroni od bólu i cierpienia. Może skutkować poczuciem klęski i niespełnienia – to zresztą lejtmotyw szeregu innych filmów. Będący być może efektem życia w kulturze przymusu wręcz odnoszenia sukcesów. Braku przestrzeni do doznania porażki. One się zdarzają, nie da się ich uniknąć. Jesteśmy wobec nich bezbronni. Przeciwstawić wszelkim niedostatkom egzystencji możemy tylko jedno – kruchą nadzieję na inne jutro.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones