Recenzja filmu

Mr. Nice (2010)
Bernard Rose
Rhys Ifans
Chloë Sevigny

Dziecko szczęścia

"Mr. Nice" Bernarda Rose'a jest ekranizacją autobiograficznej powieści Howarda Marksa pod tym samym tytułem. Marks był brytyjskim przemytnikiem narkotyków, który w latach 70. i 80. XX wieku
"Mr. Nice" Bernarda Rose'a jest ekranizacją autobiograficznej powieści Howarda Marksa pod tym samym tytułem. Marks był brytyjskim przemytnikiem narkotyków, który w latach 70. i 80. XX wieku zrobił niebywałą karierę w swojej branży (oceniano, iż w szczytowym momencie działalności kontrolował dziesięć procent światowego rynku handlu haszyszem). W filmie Rose'a poznajemy go (w tej roli Rhys Ifans) jako mieszkańca małego, walijskiego miasteczka. Dzięki wyjątkowej inteligencji i talentowi udaje mu się dostać na Oxford, gdzie szybko poznaje smak beztroskiego życia opartego przede wszystkim na imprezach, seksie, alkoholu i dragach. Naturalna bystrość podpowiada mu, że na handlu narkotykami można zrobić niezły interes, toteż postanawia wykorzystać daną mu okazję i rozpoczyna działalność. Wkrótce opanowuje rynek brytyjski i przenosi się do Stanów, stając się jednym z największych na świecie dilerów haszyszu, a przy okazji targetem międzynarodowych organów ścigania.

Marks w filmie Rose'a jest bezkompromisowy, zna swoją wartość i doskonale wie, co chce osiągnąć. Jego etos jest prosty i logiczny - narkotyki to nic strasznego (ba, są z założenia dobre - w końcu "rozszerzają granice świadomości"), a prawo jest wobec nich zdecydowanie zbyt restrykcyjne. Hołdując obranym zasadom, nie boi się podejmować ryzyka i wykorzystuje każdą okazję, by interes rozwijał się i eskalował na coraz większy obszar rynku. Dzięki tym cechom i postawie udaje mu się osiągnąć sukces, o jakim wielu w branży narkotykowej mogło jedynie pomarzyć. Oczywiście coś kosztem czegoś - jest permanentnie ściągany, przez co musi bezustannie uciekać, migrować. Staje się niemal koczownikiem, a to nie służy jego małżeństwu z Judy (Chloe Sevigny) ani wychowaniu dzieci. Póki jednak biznes kwitnie Howard kontynuuje działania, tworząc własną legendę w tempie proporcjonalnym do przybierania kolejnych tożsamości (nazwisko Nice było w istocie tylko jednym z kilkudziesięciu). Lecz im bliżej opanowania narkotykowego światka, tym dalej od normalnego życia, bo za takie nie można przecież uznać notoryczne nachodzenie przez policję i aresztowania.

Rose prowadzi akcję swobodnie, niemniej skrótowość i fabularne "zgrzyty" są w "Mr. Nice" zauważalne. Dialogi często wpadają w pretensjonalność - paradoksalnie komentarze Howarda z offu są ciekawsze niż wymiany zdań między bohaterami. Konsekwentna liniowość w narracji jest bardziej atutem niż niedociągnięciem, twórca "Candymana" stopniowo odsłania przed widzem arkana przeszłości legendarnego szmuglera, tworząc - podobnie jak sam bohater - mit dziecka szczęścia, ale przez to od pewnego momentu film przestaje zaskakiwać. Element nieprawdopodobieństwa i przewidywalności wprowadza też fakt, iż Marksowi wszystko idzie jak z płatka - w jakiekolwiek kłopoty by wpadł, i tak wyjdzie na jego. To sprawia, że mimo sporego potencjału fabularnego (współpraca Howarda z IRA, znanym z filmów o Jamesie Bondzie MI-6, pakistańskimi handlarzami bronią etc.), film - choć z początku całkiem nieźle trzyma w napięciu - z czasem staje się nieco nudnawy.

Rhys Ifans jako legendarny szmugler wypada w "Mr. Nice" bardzo przekonująco. Warto wspomnieć, że w postać Marksa przez cały film wciela się tylko on - jest to bowiem obraz w pewnym sensie epicki, obejmujący czasem akcji kilkadziesiąt lat. To zabieg trzeba przyznać dość niespotykany (wystarczy wspomnieć "I'm Not There" Todda Haynesa), ale dzięki niemu szybko udaje się Marksa-Ifansa polubić. Znakomicie ogląda się także Davida Thewlisa jako nadpobudliwego bojownika IRA. Rozczarowała mnie jedynie Sevigny, która jest całkowicie bezbarwna. "Mr. Nice" to także film bardzo ciekawie zrealizowany. Rozedrgane, balansujące tonacjami kolorów zdjęcia sugestywnie korespondują z tematyką - innymi słowy: sprawiają wrażenie ciągłego "odlotu". Świetnie ukazano sceny narkotycznego upojenia, które dopełnia psychodeliczna oprawa muzyczna z epoki późnego hippie.

"Mr. Nice" to film ciekawy, stylowo zrealizowany, z bardzo dobrą pierwszoplanową kreacją Ifansa. Bernard Rose nie wykroczył jednak ani trochę poza schemat filmowej biografii i jego obraz rewelacją po prostu nie jest, dlatego nie wróżę mu wielkiej furory w kinach. Niemniej zobaczyć warto.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Gdy wchodzi na scenę, publiczność klaszcze. Nic dziwnego. Mr. Nice ma charyzmę, jest szelmowski, cwany i... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones