Recenzja wyd. DVD filmu

Motylek (1982)
Matt Cimber
Stacy Keach
Orson Welles

"A ja wolę mojego tatę"

Są filmy dobre i złe. Bywają również tak złe, że aż dobre. O dziwo, "Motylka" z 1982 roku, w reżyserii Matta Cimbera można zakwalifikować do wszystkich tych kategorii. Tak też uczyniło
Są filmy dobre i złe. Bywają również tak złe, że aż dobre. O dziwo, "Motylka" z 1982 roku, w reżyserii Matta Cimbera można zakwalifikować do wszystkich tych kategorii. Tak też uczyniło amerykańskie środowisko filmowe, przyznając dziełu najpierw nominacje, a później także niektóre statuetki zarówno do Złotych Globów, jak i Złotych Malin. Był to pierwszy i jak dotąd jedyny przypadek w historii Hollywood.  Ta konsternacja z perspektywy czasu wydaje się nieco uzasadniona – no bo jak na początku lat 80. można było ocenić film o romansie ojca z własną nieletnią córką?

Film jest ekranizacją noweli Jamesa M. Caina (autora głośnej powieści "Listonosz zawsze dzwoni dwa razy", również przenoszonej na ekran). Akcja tej osobliwej produkcji rozgrywa się w roku 1937 na pustyniach Nevady i Arizony. Jess Tyler (Stacy Keach) jest samotnikiem pilnującym opuszczonej kopalni srebra. Odwiedza go nastoletnia córka Kady (Pia Zadora) której nie widział przez wiele lat, od czasu odejścia żony Belle (Lois Nettleton). Kady porzucił niedawno syn właścicieli kopalni i ojciec jej nieślubnego dziecka. Używając swoich wdzięków, zamierza nakłonić Jessa do wydobycia resztek srebra, które – jak uważa – należą się jej rodzinie. Choć to zaledwie wstęp do fabuły, otrzymujemy już materiał na przynajmniej jeden sezon opery mydlanej. W trakcie filmu poznajemy jeszcze drugą córkę Tylerów – Jane, Belle we własnej osobie z obecnym kochankiem, dawnego narzeczonego Kady i sędziego Raucha (w tej roli Orson Welles), który w finałowej scenie sprawy o kazirodztwo próbuje zebrać wszystkie wątki i relacje bohaterów do kupy. 

Dzięki dobremu scenariuszowi i aktorom, każda postać jest bardzo dobrze zarysowana. Poznajemy ich przeszłość, psychikę, a motywy, które nimi kierują, wydają się uzasadnione. Zdecydowanie najlepiej poradził sobie Stacy Keach. Swoją grą zrobił wszystko, aby dodać tej kontrowersyjnej historii nieco powagi i refleksji. Jess Tyler w jego wykonaniu to człowiek ubogi, samotny, który nigdy nie zaznał szczęścia. Po nieudanym związku z zepsutą i chciwą kobietą, zaszył się na pustkowiu, a życie poświęcił doglądaniu starej kopalni. Kady to uosobienie wszystkich pokus i żądz, które w nim narastały przez lata. Jest młoda, wyzywająca, w dodatku przypomina mu dawną miłość. Przez większość filmu widzimy jego wewnętrzną walkę z własnym, utartym systemem wartości. Pia Zadora wypada zdecydowanie gorzej, choć muszę przyznać, że miewa w filmie dobre momenty (i nie mam na myśli tylko scen rozbieranych). Osobom nie znającym tej pani pokrótce przedstawię jej sylwetkę. Ta amerykańska aktorka w latach 80. była kimś na kształt naszej rodzimej Nataszy Urbańskiej. Ładna, zdolna, związana ze sceną od dzieciństwa. Dorastała na Broadwayu, wyszła za mąż za izraelskiego multimilionera, który następnie finansował filmy z jej udziałem. Gdy Hollywood pogardziło jej talentem, próbowała sił w śpiewaniu, jednak po latach nachalnej autopromocji wyraźnie odpuściła i poświęciła swoje życie rodzinie. "Motylek" miał być katapultą jej kariery i po części nią był. Złoty Glob zdobyty za najbardziej obiecujący debiut filmowy został jednak stłumiony przez falę negatywnych recenzji i plotek, że statuetkę otrzymała głównie dzięki wpływowemu mężusiowi. Jej Kady bywa chwilami sztywna i zmanierowana, zwłaszcza w kluczowej dla tej postaci kwestii, kiedy pełna sztucznych emocji, opowiada ojcu o swojej przeszłości w hotelu prowadzonym przez matkę. Nie da się ukryć, że Kady to dziewczyna zagubiona, pozbawiona wszelkich moralnych autorytetów. Wychowanie Belle uczyniło z niej rozwiązłą materialistkę. Małej Pii zabrakło jednak warsztatu, aby wcielić się w tak złożoną postać. W scenach uwodzenia Jessa jest już zdecydowanie bardziej przekonująca.

Rozczarowaniem okazał się również Orson Welles, którego obecność na ekranie może być kolejnym czynnikiem zachęcającym do obejrzenia filmu. Niestety, artysta nie miał tutaj dużego pola do popisu. Pojawia się w zaledwie dwóch scenach odbywających się na sali sądowej, a jego gra aktorska jest jedynie poprawna. Zmarł trzy lata po premierze filmu, być może dobity faktem, że za ostatnią dużą produkcję ze swoim udziałem, zgarnął nominację do Złotej Maliny (jak i do Złotego Globu).
Choć dla niektórych walory artystyczne tego filmu wydają się dyskusyjne, jedna rzecz bez wątpienia podwyższa jego ocenę. Mianowicie, muzyka. Piękny, bajeczny soundtrack Ennio Morricone wprowadza nas w niesamowity klimat i sprawia, że zdecydowanie łatwiej wciągamy się w tę zakazaną historię. Kojące dźwięki harfy i smyczków dodają filmowi subtelności, by nie rzec, artyzmu. Muzyka ratuje zwłaszcza soft-pornograficzną scenę w wannie, kiedy dochodzi do pierwszego kontaktu fizycznego między ojcem a córką. Choć dialog jest wówczas bardzo naiwny (– Nie mogę, Kady, jesteś moją córką. – Ale jestem też kobietą.), widz nawet się nie orientuje, w którym momencie oddaje się filmowi i jest w stanie zaakceptować chorą relację bohaterów, a nawet zaczyna im sprzyjać. Kolejnym atutem, który ułatwia seans, są rewelacyjne zdjęcia i konstrukcja filmu od strony wizualnej. Obraz jest pożółkły i sprawia wrażenie wysuszonego, zakurzonego, niczym pustynia wokół kopalni. Mimo dość dużego budżetu, twórcy sprawili, że film wygląda na zdecydowanie starszy niż jest naprawdę. Wszystko to powoduje, że obraz jest bardziej oderwany od rzeczywistości, a fabuła łatwiejsza do zaakceptowania.

Wiem, "Motylek" jest notorycznie mieszany z błotem i wyśmiewany. Ale w kilku kwestiach zupełnie niesłusznie. Przede wszystkim próbowano utrzeć nosa młodej aktoreczce, której zamarzyła się kariera na dużym ekranie. Natomiast scenariusz, muzyka i gra Stacya Keacha zasługuje na wyróżnienie. Może historia ojca pieprzącego własną córkę wyda się wam irracjonalna, jednak mimo wszystko warto zapoznać się z tym dziełem. Zobaczycie, że to przewrotna i wciągająca opowieść, która potrafi na tyle zmanipulować widzem, że zapomina o patologii widocznej na ekranie. Przyznaję, że ja całkowicie połknąłem haczyk i po seansie było mi nawet z tym źle. Ale przynajmniej twórcy osiągnęli swój cel. Mimo kilku niedociągnięć, stworzyli ciekawy film, którego seans z pewnością nie będzie stratą czasu. 
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones