To już koniec

"Modląc się o Armageddon" dekonstruuje mityczny podział funkcjonujący w świadomości współczesnego człowieka Zachodu na oświeconą cywilizację europejską i prymitywizm zaślepionego religijnymi
To już koniec
Pierwsza połowa XIX wieku była w Ameryce Północnej okresem ogromnego fermentu religijnego. Rozczarowani stanem Kościoła amerykańscy protestanci rozpoczęli proces powrotu do pierwotnych wartości chrześcijańskich... a w każdym razie do tego, jak sobie wyobrażali oryginalny Kościół Chrystusa. Kluczową rolę odgrywało w tym dosłowne odczytywanie Biblii.

Jednym z najważniejszych przedstawicieli tego ruchu był William Miller. W latach 30. XIX wieku, po dokonaniu własnej interpretacji Księgi Daniela, doszedł do wniosku, że ponowne przyjście Jezusa Chrystusa nastąpi w 1843 roku (później zmienił to na 1844 rok). Wielu ludzi w Ameryce uwierzyło w jego nauki i z ogromnym entuzjazmem przygotowywało się na nadchodzące Ostatnie Dni, odliczając czas do powrotu Zbawiciela na Ziemię, bitwy z Antychrystem i wniebowzięcia wiernych.

Rok 1844 minął, a koniec świata nie nadszedł. Można by więc sądzić, że wiara w szybki i nieuchronny powrót Jezusa umrze śmiercią naturalną. Nic bardziej mylnego. Na podstawie nauk Millera powstało wiele nowych ruchów religijnych. Wiara w zbliżający się powrót Chrystusa jest dziś żywa wśród konserwatywnych amerykańskich ewangelików. Ich zdaniem nastąpi to po spełnieniu kilku zapisanych w Biblii warunków. Podstawowym jest istnienie państwa Izrael ze stolicą w Jerozolimie. Dlatego każdy prawdziwy chrześcijanin jest zobowiązany do wspierania Izraela i dążenia do uznania Jerozolimy jako jego stolicy. Dopiero wtedy Dni Ostatnie faktycznie nadejdą, Armagedon rozpocznie się, a razem z nim triumfalny powrót Jezusa, który weźmie wiernych do nieba.

Dla tych, którzy nie wierzą w chrześcijańskiego Boga lub też są chrześcijanami, ale nie czytają Biblii dosłownie, przekonania skrajnych amerykańskich ewangelików brzmią po prostu śmiesznie. Polecam jednak obejrzenie dokumentu Norweżki Tonje Hessen Schei "Modląc się o Armageddon". Szybko przestaniecie się śmiać.

W swoim filmie Schei pokazuje, jak ci z pozoru kompletnie "odjechani" fanatycy determinują geopolityczny kształt współczesnego świata. Widzimy tu liderów ruchu, którzy wykorzystują polityczne i ekonomiczne wpływy, aby przekształcić swoją wizję w dominującą politykę Stanów Zjednoczonych. Oglądamy zwykłych Amerykanów, którzy całym sercem wierzą, że państwo Izrael gwarantuje powrót Chrystusa za ich życia. Obserwujemy dramaty Palestyńczyków, którzy tracą swoje domy za sprawą agresywnej polityki żydowskiego osadnictwa, która możliwa jest wyłącznie dzięki finansowemu wsparciu Ameryki. Towarzyszymy tu też dziennikarzowi, który ujawnia powiązania liderów "chrześcijańskiego syjonizmu" z Białym Domem.

"Modląc się o Armageddon" dekonstruuje mityczny podział funkcjonujący w świadomości współczesnego człowieka Zachodu na oświeconą cywilizację europejską i prymitywizm zaślepionego religijnymi zabobonami Bliskiego Wschodu. Schei pokazuje, że fundamentalizm religijny jest powszechny również w naszej kulturze, a głoszone przez konserwatywnych ewangelików hasła w gruncie rzeczy niewiele różnią się do tych głoszonych przez liderów religijnych w Teheranie i Mekce. Ba, można wręcz powiedzieć, że obie strony dążą do tego samego celu – ostatecznej konfrontacji, która wyznaczy koniec świata w obecnej formie.

Niestety "Modląc się o Armageddon" nie wykorzystuje tkwiącego w temacie potencjału. Reżyserka stawia na atrakcyjną formę, która przyciągnie uwagę widzów przyzwyczajonych do klipów z mediów społecznościowych. Próżno szukać tu pogłębionej analizy zjawiska; film składa się niemal w całości z sekwencji przypominających shorty z YouTube'a. Dają one ogólny wgląd w problem, wypunktowują najciekawsze elementy, ale nie poświęcają im wystarczająco dużo czasu. W rezultacie kilka z interesujący postaci zaprezentowanych w dokumencie, jak chociażby syn jednego z proroków ruchu chrześcijańskich syjonistów, który "zdradził" nauki ojca, po prostu marnują się.

"Modląc się o Armageddon" jest więc filmem o atrakcyjnej formie i lekkiej narracji. Rozrzuca jednak zbyt wiele tropów, którymi później nie podąża, co może obniżać poziom satysfakcji z jego obejrzenia. Za to stanowi doskonały punkt wyjścia dla osób, którym temat wydaje się ciekawy – po seansie pozostaje im na własną rękę poszukać dodatkowych informacji. Ten dokument jest niczym mapa wskazująca kierunki dalszych poszukiwań. 
1 10
Moja ocena:
6
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones