Recenzja filmu

Memoria (2021)
Apichatpong Weerasethakul
Tilda Swinton
Elkin Díaz

Opowieści, które żyją tylko w pamięci

Złośliwi powiedzą, że "Memoria" Apichatponga Weerasethakula to film "o wszystkim i o niczym", skłaniając się zapewne ku tej drugiej opcji. Trudno się takiej opinii dziwić – dzieło Weerasethakula
Złośliwi powiedzą, że "Memoria" Apichatponga Weerasethakula to film "o wszystkim i o niczym", skłaniając się zapewne ku tej drugiej opcji. Trudno się takiej opinii dziwić – dzieło Weerasethakula to wręcz wzorcowy reprezentant kategorii "snujów", czy też jak kto woli – "medytacyjnego slow cinema". Akcja toczy się w niespiesznym tempie, a czasem zdaje się wręcz zatrzymywać w bezruchu. Wtedy tylko z lekka falujące na wietrze źdźbła trawy wskazują, że obcujemy z filmem, a nie fotografią. Ta metoda – choć dla niektórych odrzucająca – sprawia jednak, iż film Taja ociera się o wybitność.

O fabule "Memorii" trudno wiele napisać i, prawdę mówiąc, pisać wiele nie warto. Dość powiedzieć, że śledzimy losy przebywającej w Kolumbii Szkotki (Tilda Swinton), która jest regularnie nawiedzana przez tajemniczy dźwięk. Nie ma potrzeby wiedzieć nic więcej, bo fabuła gra w filmie rolę marginalną. Przez znaczną jego część obserwujemy przechadzającą się po Bogocie bez wyraźnego celu bohaterkę – zaglądamy z nią zarówno do studia muzycznego, jak i laboratorium antropologicznego; towarzyszymy jej na kolacji z krewną i podczas nocnego spaceru, gdy wystraszona powoli omija bezpańskiego psa. Sekwencje te są przy tym często nienaturalnie przeciągnięte, wypełnione ciszą lub bezruchem – słowem: niefilmowe. Nie jest to jednak skrzętnie wykoncypowany eksperyment artystyczny. Wydaje się, że reżyser wymyślał film intuicyjnie i na bieżąco, ufając odbiorcy i pozwalając mu na zmianę wyłączać się i włączać, czasem się czymś zachwycić, a czasem zasnąć. Weerasethakul zamiast filmowej rzeźby daje nam nieobrobioną bryłę, której ostateczny kształt nadaje widz – jego świadomość, podświadomość i pamięć.

Ten dziwny, półsenny stan, w jaki "Memoria" wprowadza odbiorcę, nie jest jednak celem samym w sobie, a raczej wprowadzeniem do ostatniego aktu. Ostatnia część "Memorii" rozpoczyna się radykalnym spowolnieniem tempa, gdy film na dłuższą chwilę zamiera. Dopiero przekroczenie tej granicy pozwala otworzyć się na subtelny, ale w istocie rzeczy spektakularny, mistrzowsko wyreżyserowany finał. Wygrane przede wszystkim na formalnych subtelnościach ostatnie sceny niosą silny, często nie do końca zrozumiały, ładunek emocjonalny. Tych kilkanaście minut nie tylko wynagradza niekiedy nużące poprzednie akty, ale pozwala zrozumieć, że były one niezbędne do opowiedzenia tej historii. 

Właśnie – jakiej historii? Ostatni akt filmu zdaje się dawać wskazówki, klucze do rozwikłania zagadki. Mimo to jednak trudno nie odnieść wrażenia, że film bardziej niż logikę respektuje logikę snu – próba "twardej" interpretacji zdaje się być z góry skazana na porażkę. Weerasethakul nigdy nie wskazuje o czym "Memoria" faktycznie jest, ba, być może sam tego nie wie. Gdy coś rozjaśnia, robi to raczej po, to by ustalić ramy tematyczne filmu, ograniczyć pole dla swobodnej, intelektualnej lub emocjonalnej, interpretacji. W efekcie dostajemy dzieło otwarte, które za każdym razem, gdy o nim myślimy, wydaje się czymś nieco innym – precyzyjne w detalu, lecz o zmiennokształtnej naturze.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Wielu reżyserów kina artystycznego, którzy unikalny styl rozwijali w ojczystych krajach i językach,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones