Recenzja filmu

Ja, Don Giovanni (2009)
Carlos Saura
Lorenzo Balducci

Wspaniały bibelot

Czy można nakręcić ciekawy film o operze? Ingmar Bergman, Franco Zeffirelli, a ostatnio Kenneth Branagh, udowodnili, że można. I to jak! Zeffirelli przekonywał w wielu wywiadach, że aby dobrze
Czy można nakręcić ciekawy film o operze? Ingmar Bergman, Franco Zeffirelli, a ostatnio Kenneth Branagh, udowodnili, że można. I to jak! Zeffirelli przekonywał w wielu wywiadach, że aby dobrze sfilmować operę, reżyser musi znać doskonale i kochać ten bardzo wyjątkowo świat, w którym króluje koturn, przesada i stylistyczne bogactwo; musi czuć nerw, rytm i specyficzną dramaturgię opery; i wreszcie – musi zgromadzić perfekcyjna obsadę, nawet w epizodycznych rolach.

Niewielu jest reżyserów potrafiących przełożyć muzykę na język filmu. Do grona najwybitniejszych z pewnością należy Carlos Saura. Twórca "Tanga", "Fado" czy "Iberii" jak mało kto snuje opowieści opisywane muzyką, rytmem czy gestem tancerzy. Nie było więc niespodzianką, że w końcu postanowił spróbować swoich sił w filmowym świecie opery. Nie poszedł jednak drogą wytyczoną przez Zeffirellego. Jego "Ja, Don Giovanni" to przede wszystkim dekonstrukcja biografii Lorenza da Pontego (Lorenzo Balducci) - poety, libertyna, byłego księdza i przyjaciela samego Giacoma Casanovy (Tobias Moretti). Za swoje wybryki Lorenzo zostaje wygnany przez Świętą Inkwizycję z Wenecji i osiedla się w Wiedniu. Tu poznaje cesarza Józefa II (Roberto Accornero), nadwornego kompozytora Antonia Salerego (Ennio Fantastichini), i przede wszystkim Wolfganga Amadeusza Mozarta (Lino Guanciale). Da Ponte ma napisać libretto do powstającej właśnie opery Mozarta "Don Giovanni". Biografie obu twórców podlane zostały emocjonalnym sosem życiowych losów i romantyczną historią miłości da Pontego – a wszystko po to, by pokazać, jak życie pomagało pisać największe dzieło operowe wszech czasów.

Saura nie jest muzykologiem, nie podszedł więc do swojego filmu z nabożnym puryzmem historycznym. Nie siląc się na film biograficzny, operuje raczej językiem zmysłów, abstrakcją i wizją reżysera adaptującego operę. To największy atut obrazu. Zamierzona sztuczność, teatralność i zastosowanie barokowej przesady kapitalnie zbliża film do teatru operowego. Bohaterowie podróżują przez krajobrazy-ryciny, akcja toczy się w miastach zbudowanych z kartonowych perspektyw, a myśli da Pontego materializują się w postaci wizualizacji wideo. Do tego reżyser dodaje nienaganne kostiumy, wystylizowane wnętrza i zniewalająco piękne zdjęcia Vittorio Storaro.

Szkoda, że za plastyczną wizją reżysera i ciekawą koncepcją przemieszania rzeczywistości powstającego utworu z życiem jego twórców, nie podąża wysiłek ukształtowania postaci. Bohaterowie są groteskowi, przerysowani, wyzuci z jakiekolwiek emocjonalności – bliżsi operetce niż operze. Saura izoluje ich od widza. Popis gry aktorskiej też nie należy do udanych. Szczególnie da Ponte i Mozart (Balducci, Guanciale), nietuzinkowe bądź co bądź postaci, u Saury wypadli mdło i bezkrwiście. To znacznie obniża wartość filmu. W rezultacie "Ja, Don Giovanni" okazuje się interesującą wizją na temat jednej z najwybitniejszych oper, pozbawioną wyrazistych bohaterów. Nie mniej, świat "Don Giovanniego" wg Saury broni się i pozwala z przyjemnością zatopić się w nim wszystkim wielbicielom kunsztu hiszpańskiego reżysera i miłośnikom opery w szczególności. Czemu zatem zbiera cięgi od recenzentów? Pewnie dlatego, że wymaga niezłego osłuchania w muzyce poważnej i dobrej znajomości samej opery. To warunek uwiedzenia przez Saurę i podążenia tropem licznych zagadek przemyślnie ukrytych w poszczególnych scenach.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Carlos Saura czuje się w teatralizowaniu filmu tak pewnie jak mało kto. We "Flamenco" czy "Krwawych... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones