Recenzja filmu

Ip Man (2008)
Wilson Yip
Donnie Yen
Simon Yam

Teatr jednego aktora

Ze względu na producenta filmu, do oglądania zasiadałem z dużą rezerwą, mając na uwadze niedawno obejrzanego „Hero” i latających nad górskim jeziorem wojowników, których już na wstępie miałem
Ze względu na producenta filmu, do oglądania zasiadałem z dużą rezerwą, mając na uwadze niedawno obejrzanego „Hero” i latających nad górskim jeziorem wojowników, których już na wstępie miałem dosyć, ale z bólem obejrzałem do końca, ponieważ niezwyczajny jestem przerywać w trakcie (cokolwiek by to oznaczało). A teraz na poważnie. Kiedy przeczytałem opis, że film opowiada historię jednego z największych chińskich mistrzów (szkolącego takie sławy jak Bruce Lee), wplecioną w zawieruchę okupacji Chin przez Japończyków,  to od pierwszych klatek filmowych, wśród tych śmiesznie machających rękami człowieczków, szukałem mojego bohatera. Uparcie nie pojawiał się przez irytująco długi czas. W tym czasie mogłem przyjrzeć się walorom estetycznym filmu, takim jak kostiumy, charakteryzacja czy odwzorowanie ówczesnej rzeczywistości. Nie byłem zawiedziony, ponieważ wykonano to wszystko z dbałością o szczegóły. Wszystkie wymienione elementy spowodowały, że film nie jest zwykłym kiczem, a producenci z Hongkongu dokonali milowych kroków. Pewności nabrałem, gdy na ekranie pojawił się tytułowy bohater, o którym wszyscy mówili w filmie, że „…jeśli chcesz być prawdziwym mistrzem sztuk walk i znać swą wartość, być szanowanym i docenianym przez ludzi, to zmierz się z Yip Manem…” – i mieli absolutna rację. Talent, zarówno aktorski, jak i umiejętności walki wręcz Donnie'ego Yena zaskoczyły mnie zupełnie. Dotychczas widywałem go tylko w rolach drugoplanowych, czarnych charakterów, z tym większą więc ciekawością oglądałem go w innym wydaniu. Przyznam szczerze, że był to pierwszy film, w którym mogłem w pełni podziwiać, imponujące według mnie, umiejętności Yena. Ukazanie zewnętrznej niepozorności i skromności mistrza Yip Mana, a jednocześnie potężnych sił, nie tylko fizycznych, i wręcz szokujących umiejętności, jakimi w rzeczywistości dysponował ten człowiek, twórcom filmu udało się znakomicie. Do samych napisów końcowych z wielkim zaciekawieniem śledziłem rozwój wypadków, szczególnie sceny z udziałem głównego bohatera. Często słyszę pytanie: o czym jest ten film? Czy jest to zwykłe „mordobicie”? Z pewnością nie jest łatwo ocenić jednoznacznie go podsumować. Myślę, że znajdzie się kilka brutalnych scen, ale jest też kilka zabawnych. Każdy oceni więc go na swój sposób. Gusta są różne, a z tym dyskutować jest trudno. Wielowątkowość filmu jest bardzo widoczna, biografia splata się z historią na tle niezwykle ciekawie nakręconych scen akcji i walk. To film na pewno o tym, że w życiu często dokonujemy wyborów mniej lub bardziej słusznych, kierujemy się sercem lub rozumem, miłością do rodziny, patriotyzmem i lojalnością wobec przyjaciół, a czasem pod wpływem impulsu robimy rzeczy, których potem żałujemy. Czy film jest łatwy w odbiorze? To zależy od punktu widzenia. Jeśli patrzymy pod kątem sztuk walk i akcji, to nie natrudzimy się. Ale jeśli chcemy zagłębić się bardziej, zrozumieć postępowanie bohaterów, tu odgrywanych przez mniej znanych hollywoodzkiemu światkowi aktorów, którzy również stworzyli niezłe kreacje, wczuć się w sytuacje, w jakich się znaleźli, to na pewno nie będzie to łatwe. Co do muzyki, to muszę powiedzieć, że współgrała z całością dzieła. Nie była jakaś wybitna, ale w połączeniu z wyświetlanymi scenami dostarczała niezapomnianych wrażeń. Pewnym minusem jest fakt, że mało wiemy o wcześniejszej historii mistrza Yip Mana. Nie sprecyzowano tego, skąd był, jak doszedł do takich umiejętności, czy miał jeszcze jakąś rodzinę itd., choć można, co prawda, domyślać się tego z kontekstu filmu. Czy zakończenie filmu zaskakuje? Czy widzowie tego właśnie się spodziewali? Może coś w tym jest, że często oczekujemy tego, co nie nastąpiło.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?