Recenzja filmu

Grand Theft Auto (1977)
Ron Howard
Marion Ross
Rance Howard

Zuchwała kradzież samochodów

Laureat wielu nagród filmowych w tym m.in. Oscarów, Złotych Globów czy nagród BAFTA. Reżyser filmów takich jak: "Apollo 13", "Piękny umysł" i "Wyścig". Dziś jego dzieła odnoszą ogromne sukcesy i
Laureat wielu nagród filmowych w tym m.in. Oscarów, Złotych Globów czy nagród BAFTA. Reżyser filmów takich jak: "Apollo 13", "Piękny umysł" i "Wyścig". Dziś jego dzieła odnoszą ogromne sukcesy i są znane na całym świecie. Żeby jednak tak się stało, Ron Howard musiał przebyć długą drogę - ta rozpoczęła się w 1977 roku, 23-letni wówczas twórca zanotował swój pełnometrażowy debiut reżyserski "Grand Theft Auto". Dzieło to w pełni należało do niego - był on również współscenarzystą opowieści, a także jednym z głównych jej bohaterów.

Paula Powers (Nancy Morgan), córka zamożnego kandydata na gubernatora, wraz ze swoim ukochanym Samem Freemanem (Ron Howard) postanawiają wyjechać do Las Vegas i tam się pobrać. Pomysł ten nie podoba się rodzicom dziewczyny. Upatrzyli oni dla niej innego narzeczonego, zdecydowanie zamożniejszego, ale fajtłapowatego Collinsa Hedgewortha (Paul Linke). Aby postawić na swoim, córeczka zabiera spod domu luksusowego Rolls Royce'a tatusia i wyrusza ze swoim wybrankiem w podróż za marzeniami. Nie spodziewa się jednak, że ich ucieczka odbije się aż tak wielkim echem. W pogoń za parą wyruszają m.in. rodzice, porzucony narzeczony, jego matka (Marion Ross) oraz zastępy policji. Za schwytanie niesfornych uciekinierów wyznaczona zostaje pokaźna sumka pieniędzy, toteż oprócz wymienionych, w ślad za Paulą i Samem ruszają także wszyscy ludzie zainteresowani nagrodą. Dodatkowo pogoń i ucieczka na żywo relacjonowane są przez lokalne media - podróż do Las Vegas staje się miłosnym reality-show.

Nie ma co owijać w bawełnę, Howard nie zanotował wybitnego startu. "Pierwsze śliwki robaczywki" - to prawda. Fabuła jest tu przeciętna, żeby nie napisać słaba. Cała zabawa kończy się już niemal po kwadransie, kiedy kolejne kraksy samochodowe i wymuszone żarty zwyczajnie zaczynają męczyć. Trudno polemizować z faktem, iż twórca "Grand Theft Auto" zainspirował swoimi pomysłami twórców uciekającego mistrza kierownicy czy kinowego hitu "Blues Brothers". Niektóre sceny owszem są dość realistyczne, ale przeplatają się z irracjonalnymi, które nawet jak na komedię akcji są mocno przesadzone - sama rozpierducha na ekranie to nie wszystko. Na domiar złego, filmu nie ratuje również obsada aktorska. Dwójka bohaterów jest irytująca, są oni widzom tak obojętni jak zeszłoroczny śnieg. Podobnie jak podążający za nimi łowcy nagród i inni szaleńcy. Ile można patrzeć, jak ćwierćinteligenci za kółkiem nieudolnie próbują dogonić zakochaną parkę przemierzającą amerykańską autostradę czy pustynne tereny? Smaczku powinien dodawać wszędobylski radiowy reporter, ale i on jest sztuczny, a co za tym idzie również bardzo irytujący. Autorskie dzieło Rona Howarda wpisuje się zatem w kanon tych tytułów, które zamiast bawić nużą. Na szczęście przed kompletną klapą ratuje je kilka komediowych scen i niektóre dość pomysłowe kadry - reszta jest milczeniem. Dobrze, że w późniejszym etapie swojej twórczej kariery reżyser zajął się ciekawszymi tematami, którym nadawał o wiele lepszy kształt.

Oglądając "Grand Theft Auto" (amerykańska policja określa takim mianem "zuchwałą kradzież samochodów") można zastanawiać się, czy dzieło z 1977 roku nie był genezą popularnej gry wywodzącej się spod skrzydeł Rockstar Games? Odpowiedź brzmi: nie. Owszem, jej twórcy zaczerpnęli z tej historii kilka elementów, m.in. bezproblemowe "krojenie" aut, nagrodę pieniężną za poprawne wykonanie zadania czy pościgi, ogólnie jednak obie produkcje znacznie różnią się od siebie. I niech nie zmyli was charakterystyczna czcionka na plakatach czy w filmie, wykorzystana w późniejszych latach do stworzenia logo popularnej gry akcji. Zestawiając oba tytuły ze sobą, wydaje się, że najlepszym rozwiązaniem będzie włączenie komputera i zagranie w jedną z części serii "GTA". Godziny spędzone przed monitorem przynajmniej sprawią, że nie poczujecie się oszukani. Debiut Rona Howarda można określić krótko - "Mission Failed".
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones