Recenzja filmu

Dziedzictwo. Hereditary (2018)
Ari Aster
Toni Collette
Alex Wolff

Obraz zbiorowego obłędu

Balansowanie pomiędzy różnymi konwencjami (dramat psychologiczny, mental horror, ghost story),  znakomity montaż i audiowizualne niuanse, sprawiają, że film Astera stanowi rzadki dzisiaj przykład
Nie będzie przesadą, jeśli napiszę, że "Dziedzictwo. Hereditary" to jeden z najambitniejszych debiutów reżyserskich ostatniej dekady, wyrastający nota bene z "tradycji" nowej fali amerykańskiego horroru, w którym nic nie jest ostatecznie takie, jakim pozornie mogłoby się wydawać. To zarazem nietuzinkowa wiwisekcja traumy oraz studium obłędu, które ogląda się jednym tchem. Reżyser Ari Aster wielokrotnie doprowadza do wykolejenia fabuły, za każdym razem nastawiając ją jednak na zupełnie inne tory. I choć wchodzi on przy tym w dialog z tradycją gatunku ("Dziecko Rosemary", "Lśnienie"), to ostatecznie rozsadza jego ramy, sprytnie wymykając się wszelkim przyzwyczajeniom masowej widowni. 


Postawmy sprawę jasno: "Dziedzictwo. Hereditary" jest filmem przerażającym, mimo że brakuje w nim typowych gatunkowych rozwiązań znanych z setek innych horrorów. Tutaj groza wynika przede wszystkim z perspektywy niemożności zapobiegnięcia serii kolejnych nieszczęść.
Punkt wyjścia dla opowieści stanowi dramat rodziny, która przygotowuje się do pochówku zmarłej nagle seniorki rodu. Główną bohaterką jest pracująca w domu artystka - Annie (rewelacyjna Toni Collette), wykonującą na zamówienie fotorealistyczne figurki, prezentujące scenki rodzajowe z jej życia. Pod jednym dachem mieszkają z kobietą także mąż Steve (Gabriel Byrne) - chodzący głos rozsądku, trzynastoletnia córka Charlie (Milly Shapiro) oraz syn Peter (Alex Wolff). Ekranowe zajęcie bohaterki, związane z budową makiet, znajduje metaforyczne uzasadnienie w fabule - bohaterowie sprawiają wrażenie zamkniętych w domu kukiełek, kierowanych nadludzką siłą, która wbrew ich woli, popycha familię w sam środek piekła. Prawdziwy horror rozpoczyna się dla nich jednak dopiero w momencie śmierci młodszej córki. Właśnie wtedy, w dotychczas uporządkowane życie domowników, wkradają się chaos i zło - zarówno to metaforyczne, wewnętrzne, oparte na niewypowiedzianych pretensjach, jak i zewnętrzne - manifestujące się poprzez niewytłumaczalne, pananormalne zjawiska oraz fizyczną przemoc. W związku z taką, a nie inną budową fabularną, "Dziedzictwo. Hereditary" przypomina trochę antyczną tragedię - nad głowami rodziny zdaje się wisieć fatum, a próba potencjalnego zapobiegnięcia rzuconej na nią klątwie z przeszłości (a więc summa summarum - tytułowemu dziedzictwu), doprowadza - zgodnie z przyjętym założeniem - do eskalacji tego zbiorowego obłędu.


Balansowanie pomiędzy różnymi konwencjami (dramat psychologiczny, mental horror, ghost story),  znakomity montaż i audiowizualne niuanse sprawiają, że film Astera stanowi rzadki dzisiaj przykład kina, które przeżywa się dosłownie każdą komórką organizmu. "Dziedzictwo (...)" przenika bowiem do trzewi i powoduje dyskomfort niczym wrzynająca się głęboko pod skórę drzazga. Odcięte głowy walające się po ziemi, okultystyczne symbole wypełniające diegezę czy gnijące ciała pozostawione na strychu potrafią zamknać usta nawet najbardziej zagorzałym malkonentom współczesnego horroru. Wisienką na torcie są bez wątpienia ulokowane gdzieś na pograniczu jawy i snu zdjęcia autorstwa polskiego operatora - Pawła Pogorzelskiego, a także sugestywna, eklektyczna ścieżka dźwiękowa przywołująca upiorne dźwięki z klasyki kina - "Dziecka Rosemary" Polańskiego czy "Lśnienia" Kubricka, za którą odpowiada awangardowy saksofonista Colin Stetson.

Podsumowując, podobnie jak w przypadku innych filmów studia A24 -  "To przychodzi po zmroku", "Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii" czy "Ghost Story" - tak i tutaj pokolenia wychowane na taśmowo produkowanych horrorach raczej nie znajdą nic dla siebie. "Dziedzictwo (...)" to film dla koneserów gatunku, wymagający uruchomienia szarych komórek, a nawet - co istotne - stymulujący do skorzystania z internetowej encyklopedii czy nawet bardziej specjalistycznych źródeł. Właśnie za takie filmy, powstające gdzieś na obrzeżach głównego nurtu, niemające nic wspólnego z restrykcjami nakładanymi przez wielkie filmowe koncerny, cenię sobie najbardziej wspomniane wyżej studio. Nazwisko Astera już dzisiaj śmiało można stawiać w jednym rzędzie obok takich twórców, jak Shults, Lowery, Perkins czy Eggers. Będę trzymał kciuki, aby jego kolejne produkcje okazały się równie błyskotliwe oraz bezkompromisowe, co recenzowane przeze mnie "Dziedzictwo. Hereditary", które stanowi kolejną cegiełkę w procesie odradzania się amerykańskiego kina grozy.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Pełnometrażowy debiut Ariego Astera rozpoczna się ujęciem domku dla lalek. Kamera zbliża się do obiektu... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones