Recenzja filmu

Człowiek widmo (2000)
Paul Verhoeven
Kevin Bacon
Elisabeth Shue

Wielka pustka

Wybrany przez polskiego dystrybutora "Człowiek-widmo" szczęśliwie zaciera odwołanie do poematu T.S. Eliota, jakie sobie zamierzył scenarzysta, Andrew W. Marlowe. Jakże słusznie, bo
Wybrany przez polskiego dystrybutora "Człowiek-widmo" szczęśliwie zaciera odwołanie do poematu T.S. Eliota, jakie sobie zamierzył scenarzysta, Andrew W. Marlowe. Jakże słusznie, bo "Człowiek-Widmo" z całą pewnością nie jest jednym z "Wydrążonych ludzi". Nie jest nawet "Niewidzialnym człowiekiem" H.G. Wellsa, choć trzyma się schematu fantastycznej opowieści angielskiego pisarza i filozofa z 1897 roku. Nie szkodzi, że akcja toczy się ponad sto lat później, w gruncie rzeczy chodzi o to samo. Pewien genialny i butny naukowiec, który opracował sposób uczynienia człowieka niewidzialnym, przedwcześnie dokonuje eksperymentu na samym sobie i już nie potrafi odwrócić sytuacji. Chociaż stan niewidzialności wywołuje poczucie wszechwładzy i wyzwala bezkarną agresję, fizycznie jest dość niewygodny, bowiem delikwent musi pozostawać zupełnie goły, odczuwa zimno i pozostawia ślady. W starej powieści i w nowym filmie niewidzialny kończy źle, czemu trudno się dziwić. Różnica polega na sztafażu. Bez przesady powiedzieć można, że jeszcze takich efektów specjalnych nie widzieliśmy na ekranie. Sekwencja, w której olbrzymi goryl powraca stopniowo do widzialności, poczynając od zastrzyku, który wypełnia najpierw układ krwionośny, rozwijający się w powietrzu niczym mapa, po czym odsłania kości, następnie mięśnie szybko zarastające włochatą skórą, jest prawdziwym cudem wirtualnej techniki. Proces odwrotny - warstwowe, jeśli tak można powiedzieć, znikanie składników organizmu nieszczęsnego Sebastiana, którego gra Kevin Bacon, jest równie niesamowite. Albo mysz rozrywana na krwawe strzępy przez niewidzialnego kota... Tego rodzaju efektów świadczących o najwyższej sprawności w budowaniu iluzji jest wiele. Pytanie tylko, czemu służą. Niestety, niczemu mądremu. Kiedy tylko kończy się ich demonstracja, film opada do poziomu naiwnej powiastki grozy o szalonym naukowcu, który z zazdrości o kobietę zaczyna mordować wszystkich wokół. Na szczęście nie jest ich zbyt wielu, bo nad wynalazkiem pracuje tajny zespół liczący bodaj 5 osób. Dwie z nich muszą ocaleć, jako że to pozytywni kochankowie, więc w trosce o napięcie odbywa się jeszcze, niejako na marginesie, gwałt (niepokazany do końca) i topienie zwierzchnika (pokazane ze szczegółami). Cóż począć z takim filmem? Niektórzy amerykańscy recenzenci kwestionują praktyczną przydatność wynalazku niewidzialności dla celów wojskowych, bo co za pożytek z gołych i w praktyce bezbronnych agentów. Może jednak nie warto rozważać przesłania filmu od tej strony. W kinie wiele się wybacza i nie logika wydarzeń jest najważniejsza. U Wellsa historia niewidzialnego człowieka, przy wszystkich swoich czarujących naiwnościach, wciąż pozostaje żywą przypowieścią filozoficzną o niebezpieczeństwach moralnej bezkarności, która w istocie jest złudzeniem i prowadzi do zguby. Ale w filmie Paula Verhoevena filozoficznego wymiaru po prostu nie ma. Zdaje się, że scenarzysta Marlowe usiłował w monomanii swego bohatera ukazać chorobę wieku rozpoznaną przez Eliota - brak duchowości skojarzony poetycko z "wydrążeniem", ale nieustanne i hałaśliwe gonitwy po ekranie nie pozostawiają czasu na refleksję. Mamy przed sobą zabawkę, efektowną, ale bezużyteczną, bo pozbawioną duszy.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
<a class="text" href="fbinfo.xml?aa=968"><b>"Człowiek widmo"</b></a> <a class="text"... czytaj więcej
Marta Olszewska

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones