Recenzja filmu

Constantine (2005)
Francis Lawrence
Keanu Reeves
Rachel Weisz

Devil May Cry

Alan Moore nie ma szczęścia do ekranizacji swoich komiksów. O ile <a href="http://www.filmweb.pl/Film?id=5742" class="n"><b>"Z piekła rodem"</b></a> zebrało mieszane recenzje o tyle późniejsza <a
Alan Moore nie ma szczęścia do ekranizacji swoich komiksów. O ile "Z piekła rodem" zebrało mieszane recenzje o tyle późniejsza "Liga niezwykłych dżentelmenów" została wręcz zmiażdżona przez krytyków. Najnowszy film inspirowany twórczością Moore'a "Constantine", którego tytułowy bohater został powołany do życia przez autora "Strażników" na potrzeby serii "Swamp Thing", choć dużo lepszy od "Dżentelmenów", również nie należy do czołówki komiksowych produkcji ostatnich lat. Wielbiciele serii "Hellblazer", na podstawie której powstał film, już na wstępie mogą być rozczarowani. Akcja obrazu została bowiem przeniesiona z Londynu do Los Angeles (w którym jednak pada nie rzadziej niż na Wyspach Brytyjskich), a główny bohater nie jest jasnowłosym Anglikiem, a amerykańskim brunetem. Tytułowy John Constantine różni się od innych ludzi. Ma unikalny dar, dzięki któremu jest w stanie zobaczyć demony i anioły przebywające na ziemi. Ten dar jest dla niego również przekleństwem, które popycha go na skraj szaleństwa. Nie mogąc znieść przerażających wizji usiłuje popełnić samobójstwo, czym skazuje się na wieczne potępienie. Jednak jego życie zostaje uratowane. Od tej pory John Constantine walczy z nawiedzającymi nasz świat demonami w przekonaniu, że dzięki temu zapracuje sobie na miejsce w niebie. Pewnego dnia na jego drodze pojawia się piękna Angela Dodson badająca okoliczności śmierci swojej siostry bliźniaczki. Constantine nie wie jeszcze, że niebawem stanie się świadkiem wydarzeń mogących zamienić nasz świat w piekło. Fabularnie "Constantine" nie odbiega na pierwszy rzut oka od innych komiksowych produkcji. Bohaterem filmu jest człowiek obdarzony unikalnymi mocami, który oczywiście ma za zadanie ocalić świat przed zagładą. Wyjątkowy w komiksowym pierwowzorze jest sam John Constantine. Cyniczny, dążący po trupach do realizacji swoich celów antybohater, który nie pozostaje obojętny na wdzięki kobiet i nie stroni od kieliszka robi wszystko by zniechęcić do siebie czytelników. Jednak ci go kochają uważając, że jest on obok Batmana jednym z najciekawszych bohaterów jakim poszczycić się może komiks. Niestety, w "Constantine" tytułową rolę powierzono Keanu Reevesowi, który mimo wielu kasowych przebojów na koncie, jest niestety aktorem przeciętnym. I tym razem nie udało mu się stworzyć kreacji na tyle wiarygodnej, żeby widz "na poważnie" przejął się losami głównego bohatera. A jest czym. Constantine ma nieco ponad 30 lat i złośliwego raka płuc. Lekarze dają mu najwyżej kilka miesięcy życia. Z racji samobójczego incydentu bohater nie może liczyć na zbawienie, a ponieważ przez lata walczył z wysłannikami piekła wie, że w królestwie Lucyfera będzie "specjalnym gościem". "Constantine, you are fucked" - tak w krótkich, żołnierskich słowach podsumowuje jego sytuację przebywający na Ziemi anioł Gabriel. Niestety, tych wszystkich emocji zabrakło w grze Reevesa. Gdyby rolę Johna Constantine'a powierzono aktorowi o większej charyzmie i umiejętnościach mielibyśmy szansę na solidną oraz intrygującą produkcję, tak powstała kolejna komiksowa adaptacja, w której główną i wiodąca rolę odgrywają nie bohaterowie, a efekty specjalne. "Constantine" jest debiutem reżyserskim Francisa Lawrence'a, artysty, który zęby zjadł na realizacji wideoklipów dla największych gwiazd muzyki: Britney Spears, Aerosmith, Willa Smitha, Shakiry, czy Garbage. Lawrence, jak większość filmowców wywodzących się z kręgu autorów teledysków, ma problemy z prowadzeniem aktorów, nie umie zamaskować błędów logicznych wynikających ze scenariusza, co sprawia, że pod koniec fabuła plącze się tak, że nie sposób jej zrozumieć, ale potrafi tworzyć obrazu. Wizualnie "Constantine" jest zachwycający. Film Lawrence'a to umiejętne połączenie poetyki filmu noir z elementami typowymi dla horroru doprawione wysokiej jakości efektami cyfrowymi. Na uwagę zasługuje przedstawiony przez reżysera wizerunek piekła, który jest bezpośrednim nawiązaniem do twórczości zmarłego tragicznie Zdzisława Beksińskiego. Oprócz strony wizualnej "Constantine" zwraca na siebie uwagę rolami drugoplanowymi. Bardzo dobrze wypadła tu po raz kolejny Rachel Weisz, która każdą kolejną kreacją udowadnia, że jest aktorką nieprzeciętna. Jednak największymi gwiazdami tej produkcji są dla mnie Tilda Swinton i Peter Stormare w epizodycznych rolach Gabriela i Lucyfera. Po wyjściu z kina to właśnie tę parę bohaterów pamiętamy najdłużej. "Constantine" nie jest produkcją do końca udaną. Dziurawy i zagmatwany scenariusz oraz nieudolnie zagrana postać tytułowego bohatera to jego największe wady. Daleko mu do takich produkcji jak "Spider-Man 2", czy "Batman", jednakże zasługuje na uwagę ze względu na ciekawą stroną wizualną i mroczny klimat, którzy rzadko spotyka się w komiksowych adaptacjach. Miłośnicy "Hellblazera" i tak się wybiorą, pozostałych ostrzegam, żeby przed pójściem do kina drastycznie zweryfikowali swoje oczekiwania wobec tego tytułu. Wtedy może im się spodobać.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
John Constantine zawodowo zajmuje się tępieniem demonów. Nie jest błędnym rycerzem ani natchnionym... czytaj więcej
Film Francisa Lawrence'a powstał na fali modnych ostatnio ekranizacji komiksów. Podobnie do takich... czytaj więcej
Powiem szczerze, że wahałem się wystawić taką, a nie inną ocenę (czyli 9), ale jednak to zrobiłem.... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones