Recenzja wyd. DVD filmu

City Island (2009)
Raymond De Felitta
Andy Garcia
Julianna Margulies

Do you wanna know my secret?

De Felitta zaserwował nam potrawę, której poszczególne składniki kinowi smakosze doskonale znają, a finalne danie pozornie niczym nie wyróżnia się na szwedzkim stole podobnych produkcji,
"Everybody lies" to chyba najsłynniejsza kwestia największego ekscentryka wśród lekarzy i największego lekarza wśród ekscentryków, czyli serialowego "Dr House'a". Jeśli głębiej zastanowić się nad tą króciutką sentencją, w zasadzie trudno z nią polemizować. Kłamiemy wszyscy - tak ja jak i Ty, drogi miłośniku wdzięków X muzy. Jeden więcej, drugi mniej. Jeden rano, drugi wieczorem. Jeden w sprawach ważnych, drugi w tych zupełnie błahych. Taka jest już ta nasza przewrotna ludzka natura, że czasem domaga się pewnego "przypudrowania" rzeczywistości.

Tytułowe City Island to całkiem malownicza dzielnica Bronxu, w której swój skrawek świata odnaleźli Rizzowie. Głowę familii - Vinca - z zamieszkiwaną ziemią łączą niezwykle silne więzy. Taki "stary wyjadacz", jak lubi nazywać podobnych sobie. Piastuje stanowisko strażnika w lokalnym więzieniu, choć sam zdecydowanie preferuje określenie "funkcjonariusz więzienny". Wraz z żoną i dwójką dorastających dzieci pozornie nie wykraczają oni na cal poza ramy typowej rodziny z klasy średniej zamieszkującej przedmieścia Nowego Jorku. Jedno, co ich wyróżnia, poza sporym temperamentem, to sekrety, a żeby być zupełnie obiektywnym - chyba ich lekki nadmiar. Wszyscy mają tutaj coś do ukrycia. Coś, o czym nie chcą, aby reszta się dowiedziała. Bardzo krucha równowaga w relacjach pomiędzy poszczególnymi mieszkańcami domu oparta na niby drobnych i nikomu nie wadzących kłamstewkach byłaby, kto wie jak długo zachowana, gdyby nestor familii nie wpadł na dość zaskakujący pomysł sprowadzenia w swoje cztery ściany, na czas zwolnienia warunkowego, jednego ze swoich "podopiecznych". Jak możemy się domyślać, nowy lokator będzie tym, który uruchomi nieuchronną lawinę prawdy, jaka przetoczy się nad głowami Rizzów. 



De Felitta zgrabnie przypomina, że takie pojęcie jak "kłamstwo bez konsekwencji" najzupełniej w świecie nie istnieje i dodatkowo zwraca uwagę na jego niezwykle paskudną właściwość - prawie zawsze jedno rodzi następne. Nic odkrywczego, ktoś powie. Racja. Sukces reżysera "City Island" polega na tym, że udało mu się zaserwować tę oczywistą prawdę w smacznym słodko-gorzkim sosie, przyprawionym szczyptą niewymuszonego humoru i odrobiną ciepła. Amerykanin nie sili się na żadne moralizatorstwo czy surowość względem swoich bohaterów, nikogo nie ocenia. Zamiast tego woli zaakcentować, że niekiedy te pozorne, mające uchronić nas przed nieprzyjemnościami stanięcia twarzą w twarz z prawdą uniki, w dłuższej perspektywie stanowią element destabilizujący. Zmieniają się w bagaż, który z każdym kolejnym mijającym dniem, coraz bardziej zaczyna nam ciążyć i zawadzać. Z tych wszystkich przemyśleń, jakie kłębią się w naszej głowie podczas seansu, jedno wybija się na pierwszy plan szczególnie mocno. Reżyser skłania nas do chwili refleksji nad tym, na ile kłamstwa w relacjach z drugim człowiekiem to wypadkowa braku odwagi i strachu, by jasno i wyraźnie wyartykułować nasze marzenia, potrzeby i troski. Takie stronienie od szczerości czasami po prostu wydaje się łatwiejsze i pozwala niekiedy bardzo długo żyć w pozornym i niczym niezmąconym spokoju kosztem prawdziwego szczęścia i życiowego spełnienia. A, że ta ścieżka w ostatecznym rozrachunku zazwyczaj i tak prowadzi do większych lub mniejszych nieszczęść i tarapatów, to już zupełnie inna historia.



Fakt, że twórca nie popada w tym wszystkim w banał i ciężko natknąć się w filmie na jakąś fałszywą nutę, zawdzięczamy nie tylko jego sporemu wyczuciu, ale przede wszystkim wybornej obsadzie, która dostała u De Felitty szansę by rozbłysnąć pełnym blaskiem. Serce się raduje, gdy oczy mają wreszcie możliwość  zobaczyć w porządnej produkcji Andy Garcie. W roli głowy, wbrew pozorom wybuchowej i dysfunkcyjnej rodzinki, pokątnie marzącej o karierze filmowej, wypada niezwykle naturalnie. Włoskie zacięcie Vinca w konfrontacji z iście hiszpańskim temperamentem współmałżonki sprawiają, że życie domowników przypomina raczej nieustannie wzburzone morze, z którego tylko krótkimi chwilami dociera kojący szum ciszy, niźli szary żywot nowojorskiej familii na dorobku. Joyce w interpretacji Julianny Margulies - znanej głównie z "Żony idealnej" - w "City Island" taka idealna znowu nie jest. Co i rusz podejrzewa męża o zdradę, pali i coraz bardziej ma świadomość, że obecne życie nie smakuje już tak, jak dawniej i powoli traci sens. Jej świat pełen monotonii nabierze trochę kolorytu w momencie pojawienia się Tony'ego. Ten w wydaniu Stevena Straita przypomina latynoskiego macho, który zdaje się tylko wyczekiwać momentu, by wykorzystać swoją fizyczność, jednak trzeźwo i z dystansem potrafi też spojrzeć na relacje u Rizzów. Absolutnie rewelacyjnie wypada Ezra Miller w butach nastolatka trawionego, jakby to ująć, silnym zainteresowaniem płcią przeciwną uzupełnionym o kilka wykraczającym poza normę elementami. W pierwszej części filmu zupełnie dzieli i rządzi on na ekranie. Nie sposób nie wspomnieć o zawsze cieszącym epizodzie Alana Arkina i córce Andy'ego w roli… córki Vinca. Chwała, że w wątku nestora rodu i Molly oszczędzono nam ich motylków w brzuchu. Kobieta w życiu Vinca okaże się "tylko" i "aż" dobrym duchem, który mimo, że sam zmaga się z problemami, jasno wskaże na konieczność podążania za marzeniami bez względu na efekt.



De Felitta zaserwował nam potrawę, której poszczególne składniki kinowi smakosze doskonale znają, a finalne danie pozornie niczym nie wyróżnia się na szwedzkim stole podobnych produkcji, jednak potrafi rozsmakować widza, a jego przyjemne wspomnienie na długo pozostaje w pamięci. Niby te wszystkie prawdy i "mądrości", podane na tacy przez Amerykanin, są nam nieobce, niemniej ukazane w tak niewymuszony sposób, brzmią świeżo i prawdziwie. Ostatnimi kadrami reżyser zdaje się sugerować coś jeszcze, coś niezwykle ważnego. Kłamstwa kłamstwami, tajemnice tajemnicami, problemy problemami, ale najważniejsza i tak pozostaje rodzina. To ona stanowi prawdziwy fundament, bazę, dla której warto ciągle na nowo podejmować trudy życia. Ciężko o lepsze puentę i przesłanie dla tej, wyjątkowo udanej, filmowej podróży ku "City Island", na jaką zaprasza nas twórca.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones