Recenzja filmu

Bone Tomahawk (2015)
S. Craig Zahler
Kurt Russell
Patrick Wilson

Na Zachodzie sporo zmian

Mamy tu dwa rodzaje sytuacji: krwawy horror i duszny dramat rozgrywający się między czterema mężczyznami skazanymi na swoją obecność i otoczonymi przez dziką pustkę. Ranny kowboj szybko staje się
Można o "Bone Tomahawk" powiedzieć wiele rzeczy – także pozostających ze sobą w sprzeczności, a jednocześnie prawdziwych, ale na da się z czystym sumieniem powiedzieć, że to film jak setki innych. Trudno uwierzyć, że ten gwiazdorsko obsadzony, niskobudżetowy i mocno ekscentryczny western z solidną domieszką horroru zrodził się z frustracji. Pisarz i scenarzysta S. Craig Zahler ma spory staż zawodowy w Hollywood, ale chociaż zdołał sprzedać prawa do realizacji kilku swoich tekstów, wciąż nie doczekał się realizacji żadnego z nich. Nie czekając na pośmiertną sławę, wziął więc sprawy w swoje ręce. Napisał scenariusz, dzięki pomocy zaufanych współpracowników zebrał imponującą obsadę i z szalonym budżetem rzędu niespełna dwóch milionów dolarów, zabrał się za reżyserię dzikiego, kostiumowego filmu grozy o Indianach-kanibalach, brutalnie wkraczających w świeżo ustanowione królestwo białego człowieka.


Początek opowieści przywołuje na myśl drugi sezon serialowego "Fargo". Może to tylko twarze Patricka Wilsona i pojawiającego się w epizodzie Zahna McClarnona, a może fakt, że tak jak w serialu inspirowanym filmem braci Coenów, zło pojawia się tu w małym, zapomnianym przez Boga miasteczku pod postacią zbłąkanego wędrowca. Po sezonowym spędzeniu bydła Bright Hope jest miastem duchów, gdzie wszyscy się znają i żaden przybysz nie ujdzie uwadze szeryfa, który lubi obcym zadawać niedyskretne pytania i strzelać w nogi, gdy zwlekają z odpowiedzią. Włóczęga zjawiający się w miejscowym barze okazuje się nośnikiem zarazy – złodziejem i mordercą, który na swojej zbrodniczej ścieżce zbezcześcił indiański cmentarz, przyciągając za sobą do miasta wściekłych wojowników. Nie są to jednak Indianie, jakich znamy z "Tańczącego z wilkami" czy "Pocahontas", wznoszący płomienne mowy ku czci pokoju i przyrody. Szybko okazuje się, że nie są to też Indianie mający opory przed wdarciem się nocą do miasteczka i porwaniem uwięzionego włóczęgi. Niestety zabierają ze sobą także strażnika i młodą panią doktor, więc na ratunek im rusza grupa pościgowa. Poza mężem kobiety – poważnie kontuzjowanym kowbojem (Wilson), znajdują się w niej doświadczony szeryf (Kurt Russell), jego stetryczały zastępca (Richard Jenkins) oraz miejscowy elegant i rewolwerowiec (Matthew Fox). Tej barwnej grupie przyjdzie zmierzyć się z zabójczymi troglodytami, którzy mogliby śmiało konkurować z kosmicznym łowcą z "Predatora".

Mamy tu więc dwa rodzaje sytuacji: krwawy horror i duszny dramat rozgrywający się między czterema mężczyznami skazanymi na swoją obecność i otoczonymi przez dziką pustkę. Ranny kowboj szybko staje się uciążliwym balastem, bezwzględny rewolwerowiec nie uznaje autorytetu szeryfa, co z kolei doprowadza do białej gorączki starego zastępcę. Wymuszony męski sojusz jest kruchy, a we wrogim otoczeniu konflikty szybko wypływają na wierzch. Osobnym i równorzędnym bohaterem filmu jest krajobraz. Podobnie jak niedawne "Slow West", "Bone Tomahawk" idzie śladami "Truposza", który skutecznie wyobcowywał widza z otoczenia. Jarmusch nie chciał, by ktokolwiek czuł się w jego westernie zbyt swojsko; nie pozwalał znaleźć oparcia i pokrzepienia w "filmowym" krajobrazie. W "Bone Tomahawk" jest podobnie – postaci poruszają się niczym w gęstej mgle, przypominając chwilami bohaterów jakiegoś absurdalnego dramatu (nasuwa się też skojarzenie z filmem "Valhalla Rising" Nicolasa Windinga Refna). Te dwie opowieści – kameralna wojna charakterów i horror o kanibalach – potykają się jednak o siebie. Horror płaci haracz ambicjom, a może i brakowi doświadczenia Zahlera, który każe nam początkowo postrzegać troglodyckie plemię jako morderczą siłę wyższą, jasno ustalając podział na ofiary i drapieżników, by w finale przyznać swoim bohaterom niezasłużonego handicapa. Finałowa rozgrywka jest przez to nieco rozczarowująca, zafałszowana, jakby odbywała się pod dyktando "zewnętrznych" czynników.

   

Niech to nie przysłoni nam jednak zalet tego upojnie dziwacznego filmu, stojącego nieoczywistymi postaciami, mocnymi dialogami i chwilami grozy, skutecznie ogrywającego słabości na swoją korzyść. Nieczęsto spotykane połączenie westernu z horrorem ma tą zaletę, że musi celnie oddawać perspektywę kolonizatorów, dla których "dzicy" nie są przedstawicielami obcej kultury, ale funkcjonującymi poza kulturą zwierzętami, zredukowanymi do funkcji zabijania i żerowania na ludzkim mięsie. Są częścią nieposłusznej przyrody, którą trzeba sobie przemocą podporządkować w imię cywilizacji. "To zdegenerowany szczep, zwierzęta, które gwałcą i zjadają własne matki" – tłumaczy Profesor, wykształcony czerwonoskóry mieszkaniec Bright Hope. Pada więc pytanie o człowieczeństwo, ale kierowane jest w obie strony – odbija się w nieskazitelnym blasku białego kostiumu rewolwerowca, szczycącego się zamordowaniem w akcie zemsty dziesiątek indiańskich kobiet i dzieci. Postać grana przez Foxa jest przecież wskrzeszeniem westernowego mitu z czasów, gdy świat był trochę prostszy, wyraźnie dzieląc się na jasną i ciemną stronę mocy. Dziki Zachód zdobywano na ekranie wiele razy, wiele razy odkrywając go na nowo; zwykle pod hasłem poszukiwania prawdy, wymieniając stare bajki na nowe. "Bone Tomahawk" nie zawraca sobie głowy "historycznym realizmem", który koniec końców zawsze pozostaje nieweryfikowalnym konceptem. Zamiast prawdy o niedostępnej rzeczywistości, zamierza się na prawdę o opowieści. I w tym skalaniu "szlachetnego" westernu "niskim" horrorem jest odrobina ożywczego bluźnierstwa. 
1 10
Moja ocena:
7
Rocznik '82. Urodzony w Grudziądzu. Nie odnalazł się jako elektronik, zagubił jako filmoznawca (poznański UAM). Jako wolny strzelec współpracuje lub współpracował z różnymi redakcjami, z czego... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Bone Tomahawk
Upał, wręcz żar, sucha, spieczona słońcem ziemia, drżący horyzont i grupa jegomościów, konno... czytaj więcej
Recenzja Bone Tomahawk
Małe miasteczko gdzieś na Dzikim Zachodzie. Pewnego wieczoru w miejscowym barze pojawia się nieznajomy.... czytaj więcej
Recenzja Bone Tomahawk
Od czasu do czasu, podczas debat prowadzonych na temat kondycji światowego kina, da się słyszeć głosy... czytaj więcej