Recenzja filmu

Amerykańska fikcja (2023)
Cord Jefferson
Jeffrey Wright
Sterling K. Brown

Czarny żart, czarna prawda

Scenariusz najpewniej przyniesie twórcy filmu, Cordowi Jeffersonowi, Oscara. Fabularny zamysł jest absolutnie genialny i uniwersalny. 
Czarny żart, czarna prawda
Najgorzej, gdy żart wyrwie się spod kontroli. Kiedy odbiorcy nie zrozumieją kpiny i uznają ją za prawdę. Wtedy trzeba brnąć dalej. A jeśli sprawa robi się coraz bardziej poważna? W którym momencie, wyśmiewając hipokryzję, sami stajemy się hipokrytami? 

Z pytaniami tymi musi zmierzyć się Thelonious "Monk" Ellison, pisarz i wykładowca coraz bardziej sfrustrowany dyktaturą dosłowności, która zapanowała wśród studentów; ich ignorancją, a nawet zwykłą głupotą. Monk ma problem z wydaniem kolejnej powieści: wydawcy odrzucają ją jako zbyt ambitną. Ważny szczegół: Thelonious jest czarny, ale nie potrzebuje podkreślać tego faktu w swojej prozie. Gdy jednak zdaje sobie sprawę, że czytelnicy oczekują "pornografii o czarnej traumie", tworzy – pod zmyślonym nazwiskiem – wulgarne czytadło, które, o dziwo, natychmiast staje się bestsellerem.



"Amerykańska fikcja" to adaptacja powieści Percivala Everetta. Scenariusz najpewniej przyniesie twórcy filmu, Cordowi Jeffersonowi, Oscara. Fabularny zamysł jest absolutnie genialny i uniwersalny. W historii tej mowa o literaturze, ale przecież analogiczne tendencje widać w kinie. Zapotrzebowanie na "czarne opowieści" trwa, a nie każda produkcja dorównuje dokonaniom Jordana Peele'a czy Barry'ego Jenkinsa. Ba, nie zawsze o poziom czysto artystyczny tu chodzi (widzieliście "Królową wojownik"? Nie? Lepiej nie oglądajcie…). Kiedy w "Amerykańskiej fikcji" słyszymy słowa zadowolonych z siebie białych pisarzy, że "trzeba słuchać czarnych głosów", albo stwierdzenie Monka, iż "biali nie chcą prawdy, chcą tylko poczuć się rozgrzeszeni" – wiemy, że film trafia w coś prawdziwego. Okazuje się satyrą na współczesną kulturę woke w jej rasowym wydaniu, satyrą o tyle bezlitosną, co aktualną. W dodatku płynącą nie z uprzedzonego i uprzywilejowanego świata, który przemija, ale ze środka czarnego środowiska filmowego. Warto to zauważyć, warto docenić. 

Główną rolę gra Jeffrey Wright, czyli zdobywca Złotego Globu i Emmy sprzed dwóch dekad (za występ w "Aniołach w Ameryce" ), w ostatnich latach udanie romansujący z kasowym kinem. W "Amerykańskiej fikcji" jest znakomity, smutno-zabawny, jak określa jego Monka jedna z bohaterek. Bardzo dobrze radzi sobie też reszta obsady, na czele ze Sterlingiem K. Brownem jako ekscentrycznym bratem, który pięć minut wcześniej odkrywa, że jest gejem, i teraz korzysta z życia w nieskrępowany sposób. Obaj – i Wright, i Brown – zdobyli za swoje role nominacje do Oscara.

Jefferson nie banalizuje tematu ani nie bawi się jego kosztem. Przesada w spełnianiu przez czarnych twórców prostackich oczekiwań białej widowni, którą filmowiec wyśmiewa, to temat, który aż prosił się o obśmianie. Jego źródło jednak już tak wesołe nie jest: w Ameryce wciąż jeszcze nie poradzono sobie z realnymi nierównościami. Znakomicie wypada scena, w której Monk rozmawia ze swoim wydawcą, szydzi z "czarnej literatury" i… traci taksówkę na rzecz białego pasażera, czekającego obok niego. Czy to przypadek, bo tamten stał pięć kroków przed nim? A może u kierowcy intuicyjnie do głosu doszły uprzedzenia?



Nawet "Amerykańska fikcja" ma jednak swoją piętę achillesową; gdyby jej nie miała, mówilibyśmy o filmie-hegemonie, który zdominował sezon nagród we wszystkich ważniejszych kategoriach. Owym mankamentem, dość szybko wyczuwanym, okazuje się fakt, że Jefferson to wyborny scenarzysta (pracował w ostatnich latach m.in. przy "Watchmen" i "Sukcesji"), ale początkujący reżyser. W efekcie film ma problemy z tempem i tonacją. Sprawdza się nade wszystko – powtórzę – jako satyra. Moment, gdy bohater zmienia tytuł książki "Moja patola" na prosty wulgaryzm i negocjuje tę zmianę z wydawcą albo gdy po raz pierwszy rozmawia z hollywoodzkim filmowcem, autentycznie może wywołać salwę śmiechu. Śmiejemy się, śmiejemy i doskonale rozumiemy Monka, który zirytowany puka się w czoło. Gorzej wybrzmiewają fragmenty poważniejsze, kiedy twórcy konstruują kameralny dramat obyczajowy o rodzinnych ranach i potrzebach. Niby wypada to uczciwie i nawet miejscami poruszająco, ale i zwyczajnie wtórnie.



Jest jeszcze jeden element "Amerykańskiej fikcji", być może najbardziej dosadny i niepokojący. Żart czy nie żart, powaga czy kpina, wielka sztuka czy kicz – wszystko to zostaje ostatecznie przemielone i wykorzystane przez machinę, której religią pozostaje zysk. I nie oszukujmy się, że prawdziwymi beneficjentami kasowego sukcesu będą pisarze w rodzaju Monka. Nie będą nimi nawet twórcy tak błyskotliwi jak Percival Everett. Środowisko – nieważne, literackie czy filmowe – poklepie ich po ramieniu i nagrodzi, a potem znowu odeśle do kąta. Trafili w społeczne zapotrzebowanie, cudownie. Ale po drodze na chwilę popsuli komuś humor, który zaraz trzeba sobie będzie poprawić… 
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones