Recenzja filmu

After 2 (2020)
Roger Kumble
Josephine Langford
Hero Fiennes-Tiffin

Afty i pleśniawki

Zapewne grupa docelowa cieszy się, gdy siedzi w fotelach i ogląda jak ładni ludzie się kochają, jednak w zestawie dostaje fałszywe i szkodliwe wzorce nie tylko na temat miłości, ale i samej
Nie od dziś wiadomo, że gdzie jest popyt, pojawia się podaż. Doskonale zdaje sobie z tego sprawę również współczesne Hollywood, które stara się zapełnić każdą pustkę na rynku. Tę zasadę widać chociażby na przykładzie tych trzech wychodzących po sobie serii: sagi "Zmierzch" (którą można tu uznać za swego rodzaju prekursora nurtu) oraz przede wszystkim trylogii Greya oraz serii "After". Niewątpliwie w szczególności te dwie ostatnie mają ze sobą wiele wspólnego: nie tylko grupę docelową i ramy gatunkowe, ale i pewne rozwiązania fabularne, czy zarys bohaterów. Dzielą jeszcze jedną cechę – są po prostu słabe.

Sam film "After 2" opowiada historię, którą wszyscy znają i stosuje zabiegi, które wszyscy już widzieli. Jest ona – pozornie nieśmiała, oczytana, pracująca w wydawnictwie Anastasia Tessa (Josephine Langford). Jest i dwóch mężczyzn – dziki i nieokrzesany Hardin (Hero Fiennes-Tiffin) oraz inteligentny, grzeczny, "idealny" Trevor (Dylan Sprouse) – oczywiście tylko jeden z nich jest istotny, natomiast drugi jest zwykłą "przeszkadzajką".

Zapewne miała to być historia o dwóch duszach, które nie potrafią żyć bez siebie, o losie, który przyciąga je do siebie nawzajem, wreszcie o dawaniu osiemdziesiątych szans i przebaczaniu. W rzeczywistości powstał film, w którym każdy akt opiera się na schemacie "kłótnia – zgoda – seks" i tak przez bite sto minut seansu. Na początku spotykamy bohaterów żyjących osobno, po bolesnym rozstaniu. Hardin musi zasłużyć na przebaczenie i stara się być lepszym człowiekiem dla ukochanej. Na jego drodze staje elokwentny Trevor, który również ma określone intencje co do Tessy. Wszystko się rozwiązuje już w pierwszym akcie, a później nie wiadomo, dokąd ta fabuła zmierza. Główni bohaterowie się kochają, w tle leci generyczna popowa piosenka, idą sobie pojeździć na łyżwach, jest fajnie, ale została jeszcze godzina filmu, więc trzeba coś wymyślić. I pojawiają się kolejni bohaterowie, tylko po to, by zniknąć w następnej scenie, wprowadzane są kolejne kuriozalne wątki, które tak naprawdę są tylko zapowiedzią następnej części, a bohaterowie wciąż się kłócą, by później znów się pogodzić, a widz prawie zapomina, co w ogóle było powodem konfliktu (tak, to ten typ filmu, gdzie bohaterowie obrażają się na siebie, bo usłyszeli jakiś absurdalny, wyrwany z kontekstu fragment rozmowy).


Hasło z plakatu pierwszej części, Godny następca "50 twarzy Greya", da się czytać tylko ironicznie, ale ma w sobie dużo prawdy. Główny męski bohater, dręczony traumami z przeszłości, nie może żyć bez swojej wybranki, choć nawet sam zdaje sobie sprawę z tego, że ma na nią toksyczny wpływ. To kolejny (po zarzynaniu schematów, fatalnych dialogach i absurdalnych rozwiązaniach fabularnych) problem tego filmu i innych jemu podobnych – usprawiedliwianie toksyczności. Tak, bohater nie jest idealny i tak, wielokrotnie skrzywdził bohaterkę, ale w gruncie rzeczy to nie jego wina, bo miał trudną przeszłość. Jedyna różnica jest taka, że tym razem nie jest to włoski gangster, chłodny wampir, czy przejawiający sadystyczne skłonności prezes korporacji. Hardin to prosty chłopak, który lubi tatuaże. Jeśli ktoś miał wystarczająco dużo szczęścia i zapomniał, co działo się w pierwszej części, najprawdopodobniej nawet nie wie, czym ten chłopak się w życiu zajmuje – z tego filmu już nie da się tego wyciągnąć, tutaj głównie biega i płacze. Widz ma mu kibicować, współczuć i prawdopodobnie jeszcze go lubić. Zapewne miała to być swego rodzaju lekcja o przebaczaniu, jednak w tym wydaniu wygląda to wyłącznie jak szkodliwe społecznie usprawiedliwianie toksyczności – kolejny element, który z jakiegoś powodu nieustannie przewija się w produkcjach z tego grona.
 
Wśród pozytywów należałoby wskazać odtwórczynię roli Tessy Young, Josephine Langford (młodszą siostrę gwiazdy "13 powodów"). Nie należy do mnie ocena jej wyborów zawodowych, jednak w "After 2" bez dwóch zdań jako jedna z nielicznych potrafi wyciągnąć z siebie pewnego rodzaju lekkość, charyzmę i talent, który jednak niewiele może w starciu z kiczowatymi dialogami i pretekstowym scenariuszem. Gorzej z tego starcia wychodzi Hero Fiennes-Tiffin (Hardin Scott), choć widać tu niewielki progres względem pierwszej części – niewielki, ale jest. Sam Dylan Sprouse (Trevor Matthews) ma tu zdecydowanie mniej do grania, ale wypada stosunkowo nieźle, czego już nie można powiedzieć o całej rzeszy innych aktorów na trzecim planie.


W tym przypadku prawdziwie sadystyczne skłonności przejawiają nawet nie bohaterowie i nie recenzenci, a sami twórcy filmu, którzy pokazują go ludziom. Zapewne grupa docelowa cieszy się, gdy siedzi w fotelach i ogląda jak ładni ludzie się kochają, jednak w zestawie dostaje fałszywe i szkodliwe wzorce nie tylko na temat miłości, ale i samej sztuki filmowej. To jest ten przypadek, gdzie nazwę gatunku można pisać rozdzielnie: "melo i dramat". Mamy tu do czynienia z intelektualnym melanżem, gdzie przy życiu zostały trzy ostatnie szare komórki: jedna skacze, druga płacze, a trzecia próbuje jeszcze coś zrozumieć, ale zasypia we własnych wymiocinach. A reszta? Reszta to jest… dramat.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones