Wspaniała gra Zapasiewicza ratuje ten obraz przed całkowitą klęską, ale niestety scenariusz tonie tutaj pod ciężarem Wielkich Pytań (tm) i religijnego moralizatorstwa. Przemiana bohatera
Krzysztof Zanussi to czołowy przedstawiciel tzw. "kina moralnego niepokoju". W "Życiu..." gigant polskiej kinematografii bierze się za bary z samą Śmiercią. Głównym bohaterem jego dzieła jest lekarz, doktor Tomasz Berg, który, dowiadując się o swojej poważnej chorobie, postanawia walczyć o życie lub przynajmniej dobrze wykorzystać czas, który mu pozostał. W wypadku tego filmu nie będzie chyba wielkim spojlerem, jeśli ujawnię, że nasz doktor walkę o życie doczesne przegra, zyskując w zamian życie wieczne. Alleluja.
Zanussi to zdolny reżyser i niewątpliwie inteligentny facet, ale niestety często gęsto jego skłonność do "filozowania" rzuca mu się na talent filmowy i z filmowego piekarnika wychodzi zakalec. Przy czym nie zrozumcie mnie źle – nie twierdzę, broń Potworze, że kino nie powinno poruszać ważkich tematów czy zadawać trudnych pytań – nic z tych rzeczy. Problemem jest, gdy obsesja twórcy zaczyna mieć negatywny wpływ na jego warsztat.
Ten film ratuje wyłącznie genialna kreacja Zapasiewicza, który jest w stanie tchnąć życie w papierową postać głównego bohatera. Oczywiście, pokazanie na ekranie procesu umierania w męczarniach jest przejmujące samo w sobie i myślę że tu tkwi wyjaśnienie zagadki – dlaczego ten film cieszy się takim uznaniem. Cieszy się, bo widzowie czują się poruszeni, obserwując cierpienie zagrane przez znakomitego aktora. Jednak główny bohater, gdyby skupić się wyłącznie na tym, co mu zapisał w scenariuszu reżyser, to postać równie głęboka co superbohaterowie z komiksów Marvela. Zarówno jego światopogląd, dylematy, jak i późniejsza przemiana, pozostają wyłącznie w sferze papierowych deklaracji wygłaszanych – a nie ukazywanych – przez bohaterów. Zanussiemu nie chodzi bowiem o opowiedzenie nam pewnej historii pewnego człowieka z krwi i kości – my mamy się zapoznać z Postawami i wyciągnąć Naukę. Bohaterem jego filmu nie jest tak naprawdę jakiś tam doktor – to jest Ateista i Cynik. Jego przełożonym nie jest jakiś tam profesor tylko Obleśny Oportunista. Była żona i drugi mąż to Materialiści. No i wreszcie nasz Ateista nie umiera – on Poprzez Cierpienie Odnajduje Drogę Do Absolutu (użycie wielkich liter oczywiście celowe).
Tezę, że Zanussiego tak naprawdę wcale nie obchodzi fabuła własnego filmu, potwierdza chaotyczna konstrukcja tego obrazu, pełna niepotrzebnych epizodów (jak otwierająca film przypowieść o św. Bernardzie), pojawiających się znikąd bądź nagle urywanych wątków, jak również tragiczna gra aktorska większości drugoplanowych postaci, zwłaszcza młodego studenta (potworny Paweł Okraska), ale również np. Aleksandra Fabisiaka jako profesora czy Michała Sieczkowskiego jako dyrygenta. Tym bardziej należy docenić tych kilka ról, których odtwórcy radzą sobie pomimo braku wsparcia reżysera – dobrze grają Krystyna Janda (jakżeby inaczej) jako była żona, Szymon Bobrowski jako jej obecny mąż czy Monika Krzywkowska jako garderobiana Hanka.
Rwana i epizodyczna konstrukcja ponosi również część winy za ostateczną klęskę Zanussiego jako filmowca (bo może Zanussi moralizator lub Zanussi kaznodzieja odniósł tutaj zwycięstwo – ja jednak oceniam film a nie kazanie lub traktat filozoficzny). Trudno mi było bowiem przy takim sposobie opowiadania historii zbudować w umyśle jakąś więź z jej bohaterami i w efekcie przejąć się ich losami. W rezultacie nawet finałowa męka doktora Berga nie poruszyła moich emocji, choć na poziomie intelektualnym doceniałem oczywiście niesamowitą grę jednego z najlepszych polskich aktorów.
Podsumowując, wspaniała gra Zapasiewicza ratuje ten obraz przed całkowitą klęską –a dla niektórych wystarcza wręcz do odbioru tego filmu jako arcydzieła. Niestety gra aktorska to nie wszystko, a scenariusz tonie tutaj pod ciężarem Wielkich Pytań (tm) i religijnego moralizatorstwa. Przemiana bohatera pozostaje w sferze reżyserskiego chciejstwa niczym droga do kolektywu traktorzystki Wiery z czasów głębokiego socrealizmu. Zanussiego stać na więcej, dużo więcej.