Doprawiony dyskretnym humorem i trafiającymi w punkt żartami obraz rzuca również światło na sedno twórczości Turnera. Podobnie jak malarzowi, reżyserowi udaje się oddać paradoks uwiecznianej na
Łatwo wyobrazić sobie film o J.M.W Turnerze w reżyserii kogokolwiek z choćby odrobiną talentu do klejenia kadrów i scen – poza stworzeniem ponad trzydziestu tysięcy (!) szkiców, obrazów i akwareli, ten klasyk brytyjskiego malarstwa romantycznego, prekursor impresjonizmu, zjeździł całą Europę, był stałym bywalcem burdeli, grał na nosie arystokracji, a żeby odmalować śnieżną burzę, przywiązał się do okrętowego masztu. Na szczęście dla nas i dla kina, Turner okazał się płótnem Mike’a Leigh – reżysera, który wie, jak uszlachetnić na ekranie szarą codzienność i obrać legendę z pazłotka mitu.
Filmowy Turner – jak większość bohaterów Brytyjczyka – drepcze po przetartych wcześniej szlakach. Właśnie wrócił z Holandii, gdzie potwierdził swoje mistrzostwo w akwarelowych pejzażach, w filmie zaś widzimy ostatnie ćwierćwiecze jego życia. Jego relacja z ojcem wchodzi powoli w decydującą fazę (niedługo patriarcha umrze i pozostawi go w niewysłowionym żalu), związki z kobietami – wdową Sarah Danby, zakochaną w nim gospodynią Hanną oraz kochanką Sophią Booth - zdążyły na przestrzeni lat obrosnąć w zaskakujące, emocjonalne konteksty. Widzimy artystę spełnionego, zaś Leigh dobrze wie, że dopiero z tej perspektywy można dostrzec wszelkie paradoksy – zarówno sztuki, jak i charakteru. Brytyjczyk doprowadził do mistrzostwa studium jednostki wplątanej w sieć społecznych norm i nakazów, ale i tak trudno uwierzyć, że to dopiero jego druga biografia - po wybitnym "Topsy-Turvy" sprzed blisko piętnastu lat.
Z autoportretu Tunera spogląda szczupły, elegancki i przystojny blondyn. Młodość malarza jest jednak w filmie pieśnią przeszłości. Bohater ma twarz zdradzieckiego Glizdogona z serii filmów o Harrym Potterze i otyłego taksówkarza Phila Bassetta z "Wszystko albo nic". Mowa oczywiście o Timothym Spallu – jednym z ulubionych aktorów Leigh i nadwornym brytyjskim odtwórcy ról charakterystycznych. Spall daje świetny występ, sprawia wrażenie, jakby każdą komórkę ciała oddał we władanie Turnerowi. Zgarbiony i kolebiący się o lasce, warczy, chrząka, rozdaje złowróżbne spojrzenia, tworząc postać z pogranicza rzeczywistości i alegorycznej bajki o artyście wyklętym. Nie ma w tym jednak krzty przerysowania – perfekcyjne opanowanie warsztatu pozwala mu utrzymać balans pomiędzy psychologiczną wiarygodnością a efektowną aktorską szarżą.
Cała reszta też gra jak należy: plejada świetnych drugoplanowych aktorów z Ruth Sheen na czele daje popis powściągliwego, stonowanego aktorstwa, scenografowie siedzą w głowie u Dickensa, a operator Dick Pope z gracją unika pułapki przeestetyzowanych zdjęć. Film nie jest ani ostentacyjnie "malarski" (jak większość podobnych biografii, od klasycznej narracyjnie "Dziewczyny z perłą"Webbera, po eksperymenty a’la "Młyn i krzyż"Majewskiego), ani formalnie surowy. Sytuuje się gdzieś pomiędzy rzeczonymi estetykami i ma trudną do podrobienia sygnaturę Mike’a Leigh – tę samą, która zamienia jego filmy w lekkostrawne połączenie "przyziemnego" dramatu z sentymentalną, miejską impresją.
Doprawiony dyskretnym humorem i trafiającymi w punkt żartami obraz rzuca również światło na sedno twórczości Turnera. Podobnie jak malarzowi, reżyserowi udaje się oddać paradoks uwiecznianej na płótnie przyrody: jej piękno i grozę, życiodajną siłę i przerażającą obojętność. Inaczej niż u posępnego Herzoga, gdzie zwykle bohaterowie uświadamiają sobie tenże kontrast poniewczasie i kończą pożarci przez niedźwiedzia, dla Turnera kontakt z naturą jest afrodyzjakiem, balsamem na zbolałą duszę, miarą upływającej młodości. Nadaje sens jego ostatnim słowom ("Słońce jest Bogiem" – powie malarz na łożu śmierci), splata się nierozerwalnie z traktowaniem sztuki jako części społecznej misji, przypomina o tym, co jest zapewne sednem życia każdego artysty – że koniec końców będzie liczyć się tylko to, co po nim zostanie. Dobrze wiedzieć, że pomimo zaklepanego miejsca w panteonie filmowych legend, Leigh też o tym pamięta.
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu