Dla dorosłej, rozpieszczonej postmodernistycznym Shrekiem widowni nie przewidziano w <a href="http://stefan.malutki.filmweb.pl/" class="n"><b>"Stefanie Malutkim"</b></a> żadnych atrakcji. Ot,
Dla dorosłej, rozpieszczonej postmodernistycznym Shrekiem widowni nie przewidziano w "Stefanie Malutkim" żadnych atrakcji. Ot, prościutka komedyjka dla dzieci. Pytanie jednak czy te ostatnie kupią reklamowany jako "kino przygodowe dla całej rodziny" film. Bo prostota pozornie tylko nie przedstawia wyzwania, zwłaszcza, jeśli rzecz ma być dla dzieci. Stąd, niestety, moje poważne podejrzenie, że powtarzane w "Stefanie" do znudzenia "myjcie dzieci ząbki" i parę średnich żartów nie wzbudzą entuzjazmu parolatków. Patent żywcem zdarty z obu części "Stuarta Malutkiego", czego polski tytuł nie omieszkał podkreślić. Mysz Stefan, zresztą dość brzydka, przypominająca bardziej pomniejszonego otyłego majstra budowlanego niż słodkie, baśniowe - było nie było - stworzonko, zbiera mleczne zęby i wymienia je na monety. Twórcy filmu przejęli się swoją rolą społecznych wychowawców i postanowili uraczyć dzieciaki lekcją gospodarki rynkowej, czyniąc ze Stefana właściciela mini fabryczki przerabiającej mleczaki na... perły. U Stefana tyrają przy gigantycznej w mysiej skali taśmie produkcyjnej zastępy myszy robotników w żółtych kaskach, przycinając, polerując i pakując do transporterów perły, które potem trafiają do sklepu jubilerskiego. Maluchy maja więc okazję kapitalistyczny model produkcji i dowiedzieć się, że nie ma nic za darmo. Łopatologia w postaci czystej, okraszona ponurym obrazkiem mini Metropolis, co jednak wyraźnie panom artystom filmowym nie przyszło do głowy. Akcja zawiązuje się jednak, gdy przedsiębiorczy Stefanek wyprawia się do Zuzi, która właśnie straciła pierwszego mleczaka i zostaje podczas "misji" porwany przez kapitana statku, zamierzającego podstępem przejąć interes. Rezolutna dziewczynka bierze za fraki kolegę Robercika - małego McGyvera i wyruszają na poszukiwania legendarnego Stefana. Troszkę im w tych poszukiwaniach przeszkadzają dorośli, prawdziwa zakała ludzkości, choć i wśród myszy, dzielnych strażników dziecięcych marzeń (o czym właściwie - nie wiadomo, skoro mysi świat zorganizowany jest na wzór ludzkiego z jego wszystkimi wadami) trafiają się szwarc charaktery. Zuzi i Robercikowi pomaga niespodziewanie śpiewający mysi gwiazdor Rysiek - postać, którą polski dystrybutor chciał najwyraźniej wytrącić z przewidywanego letargu rodziców, podkładając jej głos Ryszarda Rynkowskiego. Ktoś chyba jednak nie pomyślał, że Rysiek pobudzić mógłby prędzej dziadków, choć słuchając koślawych "piosenek" dobywających się z ryśkowego gardła, mam również co do tego wątpliwości. Zresztą ani dubbing, mimo iż w obsadzie znalazły się znane nazwiska, ani dialogi nie powalają na kolana. Nie twierdzę, że nie napracowano się nad polską wersją językową, najprawdopodobniej po prostu wyjściowy materiał nie dawał pola do popisu, a jak wiadomo z pustego i Salomon. Zastanawiam się, co można zaliczyć na plus "Stefana", bo na pewno nie marniutki humor i niekoniecznie dość oczywisty w bajkach tradycyjny zestaw pouczeń o tym, że nieładnie kłamać, dobrze myć zęby, mieć przyjaciół i pomagać. Może technikę i efekty specjalne, czyli połączenie animacji z filmem aktorskim? Zważywszy jednak na bogate w tej materii dokonania, z którymi dzieci zdołały się już zapoznać w lepszych produkcjach, nie sądzę, żeby zdołało to załatwić sprawę. Trudno wyrokować w imieniu dzieci na ile wciągająca jest akcja w "Stefanie". Ale... Na pokazie prasowym siedziała za mną sześciu-, może siedmioletnia dziewczynka - raz zdarzyło jej się zawołać "ale fajnie", raz zrobić "ojej" i góra ze dwa razy zaśmiać. Mało spektakularna, jak na rzekomo zwariowaną komedię reakcja.