Odgrzewane kotlety prawie nigdy nie smakują tak dobrze jak wtedy, kiedy były świeże, ale "Cabin Fever" przekracza granice - nie dało się lepiej wpasować w definicję "zbędnego remake'u".
W 2002Eli Rothpo raz pierwszy zasiadł na krześle reżyserskim na planie "Śmiertelnej gorączki"- zrealizowanej bez przepychu (lecz za to bardzo klimatycznej i krwawej) parodii, będącej hołdem dla takich klasycznych filmów grozy jak "Teksańska masakra piłą mechaniczną", "Ostatni dom po lewej", "Martwe zło"czy "Noc żywych trupów". Obraz okazał się kasowym sukcesem, doczekał się zatem jednego sequelu -"Śmiertelna gorączka 2"- oraz prequelu -"Cabin Fever: Patient Zero". Pierwotny zamysł był taki, żeby stworzyć czwartą odsłonę serii, mającą nosić tytuł"Cabin Fever: Outbreak", lecz (niestety lub "stety") porzucono ten plan na rzecz remake'u... I tak oto światło dzienne ujrzała kolejna "przeróbka" horroru, która jednak gwoli ścisłości wcale przeróbką nie jest, tylko ponoć "ulepszoną" kopią.
Grupka przyjaciół udaje się do lasu, aby spędzić tydzień na imprezowaniu. Zabawę psuje im zarażony straszliwą chorobą skóry mężczyzna, który nachodzi ich dom. Młodym udaje się go pozbyć, jednak wirus szybko daje o sobie znać...
Reżyser "Cabin Fever",Travis Zariwny, za bazę do nakręcenia filmu miał scenariusz autorstwaRothaiRandy'ego Pearlsteina- dokładnie ten sam, na podstawie którego powstała "Śmiertelna gorączka". Fabuła zawiera kilka nic nieznaczących zmian - na przykład usunięto rasistowski komentarz staruszka z przydrożnego sklepu, a zastępca szeryfa Winston jest tutaj płci żeńskiej - ale poza tym obrazRothazostał powielony niemalże scena w scenę i dialog w dialog. Owszem, można argumentować, że zdjęcia są miłe dla oka, muzyka w większości z powodzeniem pomaga w budowaniu napięcia, a gore jest dość realistyczne... Ale przecież oryginał również może się pochwalić tymi zaletami, niaskalanymi przy tym brakiem kreatywności ze strony twórców. Czy rzeczywiście złaknionemu wrażeń widzowi potrzebna jest nowsza wersja dzieła, które w ogóle nie zdążyło się zestarzeć? Naprawdę trudno jest sobie wyobrazić, coRothchciał osiągnąć inwestując w tę produkcję, gdyż w tym przypadku nawet pobudki finansowe są kulawym wytłumaczeniem, a wciskanie klientom dwa razy tego samego produktu jest naprawdę wielkim nietaktem.
Zariwny darował sobie dystans, z jakimRothpodszedł do "Śmiertelnej gorączki", i historię "leśnej zarazy" przedstawił na poważnie (może tylko poza humorystycznym wstępem do właściwych wydarzeń). Bohaterowie udają się na wieś z mniejszym entuzjazmem, ich słowne sprzeczki zostały złagodzone, pozbawione przekleństw i naturalności, przez co słuchasię ich ze znużeniem. Postaci"Cabin Fever"są zdecydowanie najmniej udanym elementem... Wszelkie szczątki indywidualności "przeminęły z wiatrem", a odtwórców pięciu głównych ról z jednakowym skutkiem mógłby zastąpić ktokolwiek inny - protagoniści wywołują w nas właśnie taki poziom obojętności. Reżyser przyznał, że największe obawy żywił przed koniecznością dorównania wykreowanemu przezGiuseppego AndrewsaWinstonowi, dlatego zdecydował się uczynić go kobietą, stwarzając pozory chęci podjęcia tematu homoseksualizmu (zastępczyni, tak jak Winston ze "Śmiertelnej gorączki", wykazuje duże zainteresowanie płcią piękną), lecz wątek nie został poprowadzony dalej, a szansy, by mimo wszystko wprowadzić do filmu mały powiew świeżości, nie wykorzystano.
Z technicznego punktu widzenia realizacji "Cabin Fever"niewiele można zarzucić - profesjonalizm czuć na każdym kroku - lecz w tym podręcznikowym wykonaniu zabrakło duszy. Surowy klimat oryginału, żywcem wzięty z "Martwego zła", zastąpiono perfekcyjnie dopieszczonymi zdjęciami oraz montażem rodem z wykładu z akademii filmowej, które, acz przyjemne w odbiorze, są normą we współczesnych amerykańskich horrorach, nie zachwycają więc tak, jak pewnie zaplanował to reżyser - mainstreamowym twórcom wyraźnie coraz trudniej jest wzbić się ponad zwykłą poprawność. Zarówno z efektami praktycznymi, jak i charakteryzacją na szczęście jest już nieco lepiej, ale czy równie dobrze, co w wersjiRotha? UZariwny'egojest ździebko bardziej realistycznie, kolor krwi jest trafiony i jest więcej zbliżeń na niektóre szczegóły (np. świńskie wnętrzności w scenie na farmie), jednak nie udało się wygrać z groteską i brudem gore "Śmiertelnej gorączki", a fakt, że wszystkie soczyste momenty również zostały odtworzone w niemalże identycznej postaci (w tym ikonowa scena krwawej depilacji), wcale nie pomaga wzbudzić ponadprzeciętnego zainteresowania widza zaznajomionego z dziełemRotha.
"Cabin Fever", mimo iż jest odartą z ogromnej części pierwotnej atrakcyjności kalką, na pewno zyska sobie fanów i prawdopodobnie będą to ci, którzy albo nie widzieli "Śmiertelnej gorączki", albo za nią nie przepadają. Całej reszcie obrazZariwny'egoma niewiele do zaoferowania - aż dziw bierze, żeRothnie zawalczył o wzbogacenie fabuły o jakiekolwiek nowe wątki. Odgrzewane kotlety prawie nigdy nie smakują tak dobrze jak wtedy, kiedy były świeże, ale ten film przekracza granice - nie dało się lepiej wpasować w definicję "zbędnego remake'u".