W błędzie jest ten, który twierdzi, że kino się skończyło i stało powtarzalne. Czasem zostaje spłodzony obraz, który wbija się nie tyle w pamięć, co w serce. Ot, zamiast kolejnej bezmyślnej
W błędzie jest ten, który twierdzi, że kino się skończyło i stało powtarzalne. Czasem zostaje spłodzony obraz, który wbija się nie tyle w pamięć, co w serce. Ot, zamiast kolejnej bezmyślnej strzelaniny z katastrofalnymi dialogami i nędznym aktorstwem, świat zostaje uraczony czymś, co powoduje ciepło w sercu i uśmiech na twarzy. Nawet jeśli będzie to banalna historyjka, to okraszona nutą niepowtarzalnej magii staje się czymś wyjątkowym. O kinie magicznym już kiedyś pisałem. Śmiało do tej szufladki wrzucam „Pana od muzyki”. Co w nim takiego niezwykłego? Przede wszystkim genialna muzyka. Clement Mathieu (Gérard Jugnot), muzyk, rozpoczyna pracę w ośrodku dla trudnych chłopców jako wychowawca. Jego nowi podopieczni już na powitaniu sprawiają kłopot. Mathieu od razu przyjmuje postawę człowieka twardego; średnio mu to wychodzi. Dzieci są wychowywane twardą ręką dyrektora placówki, Rachina (François Berléand). Pan od muzyki szybko dochodzi do zadziwiających wniosków. To nie chłopcy są źli, tylko metody wychowawcze obłąkanego dyrektora. Ich zachowanie jest tylko odreagowaniem kar na nich nakładanych. Szybko zauważa, że nie ma do czynienia z bandą ograniczonych nieudaczników; odkrywa w nich talent do śpiewu. Postanawia zająć się tym. Tworzy szkolny chór, który szybko uzupełnia niezwykle utalentowanym solistą, Pierrem Morhange (Jean-Baptiste Maunier). Klimat w ośrodku zaczyna się zmieniać. Chłopcy wyraźnie lepiej się zachowują, inni nauczyciele są pod ogromnym wrażeniem nowego wychowawcy, nawet Rachin wygląda na zachwyconego. Wieści o niezwykłym chórze docierają do dobroczyńców ośrodka, w tym hrabiny, która ulega wyśpiewywanemu pięknu tych młodych ludzi. Dyrektor, przypisując sobie zasługi stworzenia tego chóru, ma zostać odznaczony orderem, jednak w chwili nadania następuje nieoczekiwana sytuacja. Film jest w formie retrospekcji – dorosły Morhange (Jacques Perrin) spotyka się z Pepinotem (Didier Flamand); ten drugi przynosi mu dziennik ich wychowawcy. „Pan od muzyki” jest filmem niezwykłym, przede wszystkim dzięki muzyce. Chór śpiewa wręcz rewelacyjnie. Nie ma się co dziwić, w roli wychowanków wystąpił znany francuski chór chłopięcy Petits Chanteurs de Saint-Marc. Cała oprawa dźwiękowa to ich zasługa. Równie świetnie jak śpiewają, chłopcy także świetnie zagrali. Potrafili wspaniale oddać cały wachlarz emocji. „Pan od muzyki” jest wspaniałym filmem; traktuje przede wszystkim o talencie, jaki można odkryć dając człowiekowi szansę. O tym jak drobne zmiany powodują zmianę w myśleniu i zachowaniu. Mimo lekkiej banalności, właśnie warstwa emocjonalna potrafi wbić w widza w fotel. Możemy wręcz popaść w empatię z bohaterami filmu. Emocje, piękna muzyka, scenografia i dobre aktorstwo to główne zalety tego dzieła. Świetnie zrealizowany i wyprodukowany. Idealny dla ludzi ceniących wartości wyższe niż te jednoznacznie wynikające z kinowego ekranu. Czasem warto uronić łezkę przy dobrym filmie...