23. MFF Nowe Horyzonty: Recenzujemy "Georgie ma się dobrze" i "Porwanego"

Filmweb
https://www.filmweb.pl/news/23.+MFF+Nowe+Horyzonty%3A+Recenzujemy+%22Georgie+ma+si%C4%99+dobrze%22+i+%22Porwanego%22+%E2%80%93+Filmweb-151560
23. MFF Nowe Horyzonty: Recenzujemy "Georgie ma się dobrze" i "Porwanego"
Nowe Horyzonty trwają w najlepsze. Recenzowaliśmy już dla Was festiwalowe hity: "Infinity Pool", "Monster" i "Club Zero", porozmawialiśmy z dyrektorem imprezy Marcinem Pieńkowskim oraz Lilą Aviles, reżyserką filmu "Totem" oraz wybraliśmy dziesięć filmów, których nie możecie w tym roku przegapić

Teraz mamy dla Was kolejną paczkę recenzji: tym razem przepracowujemy relacje na linii rodzice-dzieci. Jakub Popielecki pisze o "Georgie ma się dobrze" Charlotte Regan, brytyjskim komediodramacie, którego młoda bohaterka musi poradzić sobie z faktem, że w jej życie wkracza dotychczas w nim nieobecny ojciec. Michał Walkiewicz z kolei chwali pokazywany wcześniej też w Cannes dramat historyczny "Porwany" w reżyserii Marca Bellocchio. To opowieść o żydowskim chłopcu, który zostaje siłą zmuszony do przejścia na katolicyzm. Walkę o jego duszę toczą z jednej strony rodzice, a z drugiej – papież Pius IX.


***


Recenzja filmu "Georgie ma się dobrze", reż. Charlotte Regan


autor: Jakub Popielecki

Złodziejka rowerów

W polskiej wersji językowej tytułowa Georgie (Lola Campbell) "ma się dobrze", ale oryginalny, brytyjski tytuł filmu identyfikuje ją jako "scrapper", czyli kogoś zadziornego, kto regularnie wdaje się w spory, bójki. To adekwatne określenie dla dziewczynki, która przeszła przyspieszony kurs dorastania, nie daje sobie w kaszę dmuchać i żeby się utrzymać, regularnie kradnie okoliczne rowery. Pełnometrażowy debiut reżyserki Charlotte Regan to kino utrzymane w klasycznie "brytyjskim" realistycznym, "chodnikowym" duchu – na widok sfilmowanych szeregowców zaraz w głowie przekręcają się nazwiska-klucze: Loach, Leigh, wiadomo. Dziecięcy punkt widzenia i motyw bikenappingu cofają nas zresztą po nitce do kłębka tej tradycji: czyli włoskiego neorealizmu. Regan – inaczej niż np. Vittorio De Sicę – nie interesuje jednak bohater(ka) jako wytrych do opowieści o społeczeństwie. W "Georgie ma się dobrze" socjologia to jedynie kontekst, w centrum jest zaś psychologia. Ot, relacja córki z ojcem.

zwiastun filmu "Georgie ma się dobrze"
Zbiór pozornych podobieństw narzuca jeszcze jedno, popularne skojarzenie: "Aftersun". Brytyjska reżyserka-debiutantka, młody aktor na fali wznoszącej, niezwykle naturalna dziewczynka-naturszczyczka, motyw napiętej relacji ojca i córki, majacząca w tle trauma… Nie tędy droga. Dwie Charlotte – Wells i Regan – przyjmują bowiem skrajnie różne strategie autorskie. Wells w "Aftersun" objawiła się jako królowa niedopowiedzenia, snuła opowieść w zasadzie mimochodem, za pośrednictwem impresji i aluzji. Regan tymczasem stawia na klasyczna strukturę, scenariusz z wyrazistym konfliktem postaw, z czytelnym łukiem narracyjnym, z przewidywalną trajektorią fabuły. Nazwanie "Georgie ma się dobrze" filmem "konwencjonalnym" nie odda mu sprawiedliwości, jedynie oddzieli go grubą krechą od "Aftersun". Różnica między filmami nie jest bowiem różnicą jakości, co konwencji właśnie.

Tym bardziej że Regan podejmuje grę z filmowymi konwencjami – na różnych poziomach świata przedstawionego. Po śmierci matki i pod nieobecność ojca, którego nie poznała, Georgie wymyka się szponom opieki społecznej, wymyślając postać fikcyjnego wujka-opiekuna nazwiskiem… "Winston Churchill". Trudno powiedzieć, na ile jest to drapieżny portret upadku brytyjskich instytucji, a na ile po prostu ingerencja "filmowego" komizmu w surową tkankę życia. Grunt, że zabieg wpisuje się w delikatnie komediowy cudzysłów, w jakim snuje swoją historię Wells. Opowieść o Georgie znaczona jest bowiem kreacyjnymi wstawkami: a to wyobrażoną sondą wśród znajomych bohaterki, a to żartobliwymi wizjami gadających pająków czy ramek z komiksową narracją. W ten sposób Regan podkreśla kontrast między dziecięcą wyobraźnią Georgie a dorosłymi problemami, jakim musi ona stawić czoła na co dzień (choćby opłatą czynszu). 

Całą recenzję filmu "Georgie ma się dobrze" można przeczytać na karcie filmu POD LINKIEM TUTAJ.

***


 

Recenzja filmu "Porwany", reż. Marco Bellocchio


autor: Michał Walkiewicz

Teoria chaosu

W moim prywatnym gabinecie figur woskowych Marco Bellocchio zajmuje zaszczytne miejsce obok Dua Lipy, Jamesa Camerona i Zlatana Ibrahimovica – nie wiem, do czego musiałby się posunąć, żeby moja miłość osłabła choćby o jedno westchnienie. To mój ulubiony, żywy lub martwy, klasyk włoskiego kina. Może dlatego, że nie lubi kleru. A być może dlatego, że nie nurza się w bajorku autotematyzmu, nie potrzebuje terapii (a przynajmniej – terapii kamerą), a na jesieni życia wciąż pozostaje reżyserem Tematów. Tak było w "Pięściach w kieszeni", które pozostają najbardziej trzeźwym z manifestów gniewnej włoskiej młodzieży lat 60. Tak było w wybitnym "Witaj, nocy", gdzie opowieść o porwaniu i zabójstwie premiera Aldo Moro zamienił w wielki współczesny moralitet. I tak jest w "Rapito" – historii żydowskiego chłopca uprowadzonego przez papieża Piusa IX i przechrzczonego wbrew woli zrozpaczonej rodziny. 

kadr z filmu "Porwany"

Casus jednego z siedmiorga dzieci Momolo Mortary jest dobrze udokumentowany. Chłopak został zabrany ze swojego domu w Bolonii w 1953 roku i jak stało w papieskich dokumentach, został ochrzczony wiele lat wcześniej, w tajemnicy przed ojcem. Tamtejsze prawo zabraniało innowiercom wychowywać katolickie dzieci, lecz to, co na początku było jedynie kolejnym punktem węzłowym w napiętych relacjach miejscowych Żydów oraz kościelnej władzy, w konsekwencji stało jednym z katalizatorów unifikacji Włoch. Pod względem strategii estetycznej, Bellocchio podąża za tym wyimkiem z podręcznika – przechodzi od szczegółu do ogółu, od detalu do zamaszystej panoramy. W pierwszej scenie widzimy zatrzymanie chłopca, dusimy się w ciasnej izbie wraz z jego ojcem, matką i rodzeństwem, kamera zagląda nam prosto w oczy. W finale – dzięki rozległej politycznej perspektywie – "Rapito" będzie już oddychać szerokimi planami, długimi ujęciami i scenami zbiorowymi.  

Jasne, to eleganckie wizualne decorum, ale też coś więcej. Jako że polityka interesuje Bellocchio głównie jako kontekst, jego film to przede wszystkim rzecz o rodzinie w kryzysie – zarówno w kryzysie tożsamościowym, jak i w kryzysie wiary. Cała struktura narracyjna staje się natomiast pejzażem świadomości rodziców małego Edgardo – z ich perspektywy walka o wyszarpanie dziecka z rąk papieża to tak naprawdę wyścig z czasem. Włączony w obręb katolickiej wspólnoty, chłopak uczy się pilnie przez całe ranki, a z lokalnych przysmaków najbardziej smakuje mu hostia. Zaś zdesperowana rodzina wytacza najcięższe działa: podburza żydowską społeczność, naciska na redaktorów i kronikarzy, szuka pomocy w rabinacie, śle listy do Ameryki. "Jeśli zapomni, że jest Żydem, stracimy go na zawsze" – lamentuje ojciec. Edgardo tymczasem rzuca się do matczynych stóp, krzyczy, wierzga, płacze. Nie zapomina. Do czasu.

Całą recenzję filmu "Porwany" przeczytacie POD LINKIEM TUTAJ

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones