Podobnie jak większość publicznie dostępnych sieci i ten HOTSPOT nie jest szyfrowany: przeczytacie tu o wszystkim, czym aktualnie żyje kino, o sprawach aktualnych i tych z nieograniczonym okresem przydatności, szeroko komentowanych i niesprawiedliwie pomijanych, zjawiskach przecenionych i tych, których przecenić nie sposób. Na gorąco. W punkt.
Jeżeli George Orwell zmitologizował rok 1984, dla historii AIDS dużo ciekawszy okazał się właśnie rok późniejszy. Choć o "raku homoseksualistów" mówiło się już od 1981, kiedy to "New York Times" opisał dręczącą gejowską społeczność nową przypadłość, którą brano wcześniej za raka skóry, dopiero w połowie dekady choroba przebiła się do powszechnej świadomości. Tematykę AIDS upowszechniły lata 90., kiedy show biznes, ciężko doświadczony kolejnymi zgonami w swoich szeregach, nie mógł dłużej udawać, że problemu nie ma. Już jednak w 1989 roku Norman René zrealizował dla MGM "Długoletnich przyjaciół" (tytuł nawiązywał do prasowych nekrologów, w których tak nazywano "wdowców" po ofiarach choroby). Rok 1985 Po latach spadku zainteresowania kina problematyką AIDS, związanym zapewne z ulgą, że Zachód nauczył się już przed nią bronić, choroba, która jak żadna inna zawładnęła wyobraźnią końca XX wieku, znów szturmuje nasze ekrany. Czyżby na fali ekscytacji latami 80. i 90. – jakkolwiek by to zabrzmiało – AIDS znów stawało się modne? W marcu na nasze ekrany wszedł
"Witaj w klubie" – skrojone wedle najlepszych hollywoodzkich wzorców studium przebudzenia do odpowiedzialności za chorych z oscarowymi rolami
Matthew McConaugheya i
Jareda Leto. Z początkiem kwietnia w kinach zagościł tandetny
"Test na życie", którego nie ratuje nawet wyrafinowana choreografia i świetna ścieżka dźwiękowa (m.in. Bronski Beat i Cocteau Twins). Natomiast w maju za oceanem premierę miał zrealizowany w gwiazdorskiej obsadzie film
"Odruch serca" na podstawie autobiograficznej sztuki
Larry'ego Kramera wystawionej na Broadwayu po raz pierwszy w 1985 roku. Także
"Witaj w klubie" i
"Test na życie" cofają zegar do tego czasu, zaglądając w sam środek dopiero rozpoznawanej – przez co budzącej tym większe przerażenie – nowej zarazy.
Jeżeli
George Orwell zmitologizował rok 1984, dla historii AIDS dużo ciekawszy okazał się właśnie rok późniejszy. Choć o "raku homoseksualistów" mówiło się już od 1981, kiedy to "New York Times" opisał dręczącą gejowską społeczność nową przypadłość, którą brano wcześniej za raka skóry, dopiero w połowie dekady choroba przebiła się do powszechnej świadomości. Dostała wtedy przystojną twarz
Rocka Hudsona, mimo że aktor schorzeniu – podobnie jak swojemu homoseksualizmowi – uparcie zaprzeczał. Przypadek
Hudsona odbił się tak szerokim echem nie tylko ze względu na jego status legendy Złotej Ery Hollywoodu, ale i przyjaźń z samym prezydentem Reaganem, którego postawa wobec walki z epidemią (chroniczne niedofinansowywanie) zapisała się czarnymi literami w historii AIDS. W lutym 1985 roku telewizja wyemitowała odcinek oszałamiająco popularnej wówczas
"Dynastii", w którym
Hudson namiętnie całował
Lindę Evans – nieświadomą, że jest on nosicielem wirusa HIV. Paranoja, jaką to wywołało, dobrze ilustruje ówczesny stan wiedzy o sposobach rozprzestrzeniania się choroby – niektórzy wierzyli nawet, że przenosić ją mogą komary.
Hudson zmarł w atmosferze nagonki w październiku tego samego roku.
Miesiąc później miejsce miała niezwykle ważna dla społecznej percepcji choroby premiera. Telewizja NBC pokazała przełomowy
"Wczesny mróz" w reżyserii
Johna Ermana. Wystąpili w nim wybitni aktorzy
Cassavetesa:
Gena Rowlands i
Ben Gazzara, grający rodziców zarażonego młodego adwokata (
Aidan Quin). Choć
"Wczesny mróz" miał jak na owe czasy rekordową oglądalność z jedną trzecią amerykańskiej widowni zgromadzonej przed telewizyjnymi odbiornikami, to NBC straciła na nim pół miliona dolarów. Wycofali się bowiem reklamodawcy, nie chcąc być kojarzeni ze stygmatyzującą chorobą. Dzięki odwadze twórców, niosące nieoczywiste wówczas przesłanie, że przypadłość nie jest karą za złe życie, a infekcją wirusową, która spotkać może każdego, film zdobył później 14 nominacji do nagrody Emmy i przeszedł do historii kina jako pierwsze ważne dzieło mierzące się z kryzysem AIDS. Choć technicznie rzecz biorąc wyprzedza go stworzony przez
Arthura Bressana "Buddies", bardzo niewiele osób go widziało.
"Wczesny mróz", nawet po trzydziestu latach, wciąż ogląda się dobrze.
Sukces dzieła
Ermana utorował drogę innym produkcjom, próbującym mierzyć się z niezwykle alarmującą wówczas tematyką. Takimi były
"Bez zastrzeżeń" Williama M. Hoffmana czy niezależny
"Parting Glances", który
Bill Sherwood, sam będący nosicielem wirusa HIV, nakręcił jeszcze przed
"Wczesnym mrozem", choć premiera odbyła się dopiero w 1986 roku. W tym skromnym filmie ukazującym 24 godziny z życia nowojorskiej społeczności gejowskiej nękanej przez groźną przypadłość wystąpił młodziutki
Steve Buscemi w swej pierwszej dużej roli. Co ciekawe, znajdziemy tu też kilka dialogów po polsku, bo nad głównymi bohaterami mieszka samotna matka z dzieckiem (grają je
Hanna i
Sylwia Hartowicz). Wbrew stereotypowi polskiej homofobii sąsiadów łączą serdeczne relacje.
Mamy lata 90.! Na polski ekran AIDS również wprowadziła telewizja, pokazując chociażby serial
"Dzień za dniem". Polskie produkcje były dużo bardziej asekuranckie. W rodzimym
"Klanie" nosicielem wirusa HIV nie mogła być postać homoseksualna, których nasza telewizja jeszcze nie zauważała. Zachowawcza obyczajowość lat 90. uczyniła go więc chłopcem zakażonym w USA przez groźną sektę. Jeszcze dalej poszedł
Andrzej Seweryn, kiedy w
"Kto nigdy nie żył" obdarzył HIV-em zarażonego podczas misji w Afryce katolickiego księdza (sic!) granego przez
Michała Żebrowskiego. Ta zmowa milczenia o homoseksualizmie miała jednak i pozytywne skutki – nie powielano bowiem stereotypu chorego na AIDS geja (z takim równaniem musi się zmagać choćby heteroseksualny Ron z
"Witaj w klubie"). Przestał zresztą on już mieć pokrycie w rzeczywistości: społeczność gejowska, najbardziej doświadczona w pierwszej fazie epidemii, nauczyła się już przed chorobą bronić, a w największej grupie ryzyka znaleźli się mężczyźni heteroseksualni i kobiety. W kinie pokazał to dobitnie
Larry Clark w
"Dzieciakach" czy
Lee Daniels w
"Hej, skarbie".
To lata 90. upowszechniły tematykę AIDS, kiedy show biznes, ciężko doświadczony kolejnymi zgonami w swoich szeregach, nie mógł dłużej udawać, że problemu nie ma. Symbolem przebudzenia stał się poświęcony pamięci
Freddiego Mercury'ego koncert na Wembley z 1992 roku. Rok później powstała
"Filadelfia" Jonathana Demme'a, uchodząca za pierwszy hollywoodzki film o AIDS. Już jednak w 1989 roku
Norman René zrealizował dla MGM
"Długoletnich przyjaciół" (tytuł nawiązywał do prasowych nekrologów, w których tak nazywano "wdowców" po ofiarach choroby).
"Długoletni przyjaciele" nie mieli jeszcze w obsadzie gwiazd na miarę
Toma Hanksa i
Denzela Washingtona, ale zauważyć można tu już choćby młodego
Dermota Mulroneya czy
Mary-Louise Parker, która wiele lat później wystąpi u boku
Ala Pacino,
Meryl Streep i
Emmy Thompson w jednej z najważniejszych produkcji opowiadających o czarnych latach plagi –
"Aniołach w Ameryce" Mike’a Nicholsa.
Oscar dla
Hanksa i piosenki
Bruce'a Springsteena były czytelnym komunikatem, że i Hollywood przestało być ślepe na HIV. Odtąd wirus stawał się częstym, choć zazwyczaj drugoplanowym, bohaterem filmów i seriali. Równolegle z
"Filadelfią" HBO zrealizowała choćby oparty na reportażowej książce Randy'ego Shiltsa film
"A orkiestra grała dalej" Rogera Spottiswoode'a, który skupiał się na próbach zrozumienia natury choroby przez amerykańskich lekarzy i aktywistów oraz ich rywalizacji z ośrodkami francuskimi, z których korzystał sam
Rock Hudson.
"A orkiestra grała dalej" przybliża też sylwetkę "pacjenta zero" – kanadyjskiego stewarda, który miał przenieść afrykańskiego retrowirusa do USA, a "kolekcjonując kochanków", rozprzestrzenić go na wielką skalę. O Gaëtanie Dugasie, który miał mieć ponad 200 partnerów rocznie, opowiada też inny film z 1993 roku – awangardowy
"Zero Patience". W nim jednak
John Greyson próbuje z czarną legendą stewarda polemizować. "Swatając" go z wiktoriańskim podróżnikiem i seksuologiem Sir Richardem Francisem Burtonem, pokazuje, że wirus mógł pojawić się wcześniej – od 1977 roku w europejskich klinikach notowano pacjentów, których układ immunologiczny w niewytłumaczalny sposób przestawał działać, a ich jedyną wspólną cechą były więzi z Afryką (z naszej perspektywy więc pacjentką zero byłaby duńska lekarka Grethe Rask). Sugeruje też, że gdyby lekarze poddali Dugasa kwarantannie, zmniejszyliby skalę epidemii.
W
"Zero Patience" pojawiają się wstawki musicalowe, które później pełniejszy wyraz przyjmą w poświęconym AIDS musicalu
Jonathana Larsona "Rent". Grany na Broadwayu od 1994 roku spektakl (w Polsce musical wystawiano później w Gdańsku, Chorzowie i Szczecinie) przeniósł na ekran
Chris Columbus, obsadzając w jednej z głównych ról znaną wówczas głównie z
"Dzieciaków" Rosario Dawson. Śpiewać o HIV? Wraz z upowszechnianiem wiedzy i coraz skuteczniejszymi lekami, wirus przestał budzić panikę, zmienił się więc i język, którym można było o nim opowiadać. W
"The Living End" Gregga Arakiego "pozytywni" bohaterowie mordują policjanta i wyruszają w kryminalną podróż, której widz kibicuje niczym eskapadzie Bonnie i Clyde'a. W komedii
"Jeffrey" Christophera Ashleya grany przez popularnego wówczas
Stevena Webera z serialu
"Skrzydła" tytułowy bohater na wyznanie "Mam HIV" zainteresowanego nim mężczyzny odpowiada: "W porządku, mamy lata 90.!". W późniejszym o rok
"Moim przyjęciu" Randala Kleisera, umierający
Eric Roberts postanawia urządzić huczną zabawę w rytm śpiewanego przez siebie
It's my party and I'll die if I want to.
Jak przetrwać plagę Z tabu AIDS stało się pożywką popkultury, co pozwoliło przełamać odium niewiedzy i wynikającego z niej lęku. Wyraźnie widać to choćby w ostrzegających przed zagrożeniem wideoklipach z lat 90. w rodzaju "Let’s Talk About Sex"
Salt-n-Pepa, "Waterfalls" TLC czy "Too Hot"
Coolia. Strach przed wirusem przyjmował także coraz mniej dosłowne formy, co opisała
Susan Sontag w książce "AIDS i jego metafory". W ekranizacji powieści Anne Rice "Wywiad z wampirem" bohaterów
Neila Jordana interpretowano jako nosicieli morderczego wirusa (nie)śmiertelności, dzięki któremu, sami nie bojąc się już śmierci, mogą zadawać ją innym.
"Fatalne zauroczenie" Adriana Lyne'a odczytywano natomiast jako przestrogę przed pozamałżeńskim seksem, a postać stworzoną przez
Glenn Close jako uosobienie HIV. Cóż, dobra aktorka potrafi zagrać wszystko.
Powrót tematyki AIDS odnotował też dokument. W zeszłym roku do Oscara nominowano dzieło
"How to Survive a Plague" Davida France'a, opowiadające dzieje aktywistów walczących z chorobą od czasu, kiedy nazywano ją jeszcze zespołem niedoboru odporności gejów, po współczesność, gdy nie oznacza już ona wyroku śmierci. Film statuetki nie otrzymał (bezkonkurencyjny okazał się
"Sugar Man"), inaczej niż
"Wspólna sprawa" w 1989 roku, będąca pierwszym obrazem AIDS docenionym przez Akademię. Jej współreżyser,
Robert Epstein, autor jednego z pierwszych dokumentów o chorobie (
"The AIDS Show", 1986), miał już wtedy na koncie Oskara za
"Czasy Harveya Milka", a jego dokumentalny dorobek tworzony wraz z
Jeffreyem Friedmanem niebywale przysłużył się wyjściu Hollywood z "celuloidowej szafy".
W 1989 roku powstał też inny, niezwykle oryginalny dokument
"Tongues Untied", który śmiałymi scenami erotycznymi wywołał skandal, gdy pokazano go w amerykańskiej telewizji publicznej. Będący hołdem dla ofiar AIDS film
Marlona Riggsa sprowokował przy tym dyskusje o tożsamości czarnych gejów w Ameryce.
Riggs zmarł na AIDS w 1994 roku – tym samym, kiedy odszedł
Derek Jarman, który w głośnym
"Blue" stworzył chyba najbardziej poetycki zapis mierzenia się z chorobą. Słychać w nim głos reżysera, a w kadrze widnieje jedynie błękitna plansza – metafora niewidzialności wirusa i ostatnia barwa, którą postrzegał ślepnący
Jarman. We wspomnianych wcześniej
"Długoletnich przyjaciołach" pada gorzko brzmiące zdanie: "Mamy własne kluby, plaże, a teraz nawet własnego raka". Dzięki talentom i odwadze twórców takich jak
Riggs czy
Jarman AIDS doczekało się własnej kulturowej reprezentacji, pozwalającej walczyć z ignorancją i stygmatyzacją. Oraz pomagającej dokonywać się pracy żałoby po kolejnych ofiarach choroby.