Relacja

T-MOBILE NOWE HORYZONTY: Survivor-vivre, czyli jak przetrwać na festiwalu

autor: /
https://www.filmweb.pl/article/T-MOBILE+NOWE+HORYZONTY%3A+Survivor-vivre%2C+czyli+jak+przetrwa%C4%87+na+festiwalu-112627
Kiedy Nowe Horyzonty sprawiają ból, pomoże tylko dekapitacja. Kiedy dają radość, są wspaniałą komunią wrażliwości. Z racji filmowych fascynacji mój związek z festiwalem nosi cechy syndromu sztokholmskiego. A jednak nie potrafiłbym z niego zrezygnować. Mało jest w Polsce imprez z tak wyrazistą tożsamością, tak wyjątkowym folklorem i tak uczciwych wobec widza.   

Każdy, kto choć raz przyjechał na Nowe Horyzonty, wie doskonale, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Czasem dosłownie – ci, którzy siedzą najbliżej wyjścia, wyjeżdżają z piękniejszymi wspomnieniami. Nie powiedziałbym, że po dziesięciu latach wiem i widziałem już wszystko, ale wreszcie dotarło do mnie, dlaczego odwiedzam Wrocław. Chodzi o napięcie pomiędzy superintensywnym kinowym doświadczeniem a frajdą płynącą z jego ciągłej rekonfiguracji; o dramatyczne ucieczki z sali, rezerwowanie filmów rzutem na taśmę, uleganie podszeptom znajomych, rozstrzyganie konfliktu kultury z naturą raz na korzyść braci Dardenne, kiedy indziej na korzyść schabowego.


"Dwa dni, jedna noc", reż. bracia Dardenne
Dziesięć lat to wbrew pozorom niewiele jak na standardy weteranów imprezy. Są tu ludzie pamiętający edycje cieszyńskie, znajdą się tacy, którzy wspominają dziewiczy festiwal w Sanoku. Kult Cieszyna jest zresztą silny: z anegdot wyłania się obraz raju utraconego, nie brakuje widzów, którzy podsumowują transfer na Dolny Śląsk frazą Świetlickiego o przeszłości i musztardzie. Wydaje się jednak, że dopiero we Wrocławiu zbudowano tożsamość, która nie miałaby racji bytu w małej miejscowości. Świadomość otwartej, "oddychającej" imprezy była oczywiście silniejsza, gdy mapa festiwalowa sięgała aż po teatr muzyczny Capitol i kino Warszawa, lecz obietnicę – wybaczcie dwuznaczność – niezobowiązującej, wakacyjnej przygody Nowe Horyzonty spełniają do dziś. We Wrocławiu nic nie trzeba (choć pewne rzeczy wypada), szukanie alternatywy przychodzi zaskakująco łatwo, z kolei żal za przegapionym seansem mija szybko – w końcu zawsze dostaniemy drugą szansę. Festiwalowej etykiety nikt jeszcze nie spisał, ale jej podstawy są uniwersalne, zaś najważniejsze pytania – odwieczne. Spać czy nie spać? Pić czy nie pić? Wyjść czy zostać?

W myśl zasady "razem albo wcale" wybrałem się ze znajomymi na pokaz filmu konkursowego kręconego tzw. "rybim okiem", czyli kamerą z obiektywem zakrzywiającym perspektywę i liczącym 180 stopni kątem widzenia. Pal licho, że "rybie oko" okazało się ściemą, a przez większość seansu kadr był najzwyczajniej w świecie przycięty do formatu okręgu. Gorzej, że gdy już przegrałem ze snem i po dziesięciu minutach powróciłem do żywych, moi towarzysze byli w fazie REM ("razem albo wcale" to idealistyczna wersja maksymy "wszyscy cierpimy samotnie").


"Betelowy orzech"
Znak czasów: sen zagościł na konkursowych seansach wraz ze zmianą strategii selekcyjnej przez organizatorów. Kiedyś brylowały gwiazdy – Tsukamoto, Moodysson, bracia Quay, Kim Ki-duk i paru innych. Później wpuszczono nowy narybek, czyli debiutantów, twórców wideoartu, ludzi walczących o akces do pierwszej ligi arthouse'u. To kapitalny pomysł na rozwój imprezy i zaakcentowanie jej "misyjnego" charakteru, lecz po tylu "Tańcach w półmroku", nocach na "Betonowej poduszce" i kęsach "Betelowego orzecha", wiem jedno: szukanie następcy Lisandro Alonso czy Tsai-Ming Lianga nie jest bułką z masłem. Na szczęście kino impresyjno-kontemplacyjne ma tę przewagę nad tradycyjnymi narracjami, że sen nie psuje frajdy z seansu. Zwłaszcza gdy wybudzeni trafiamy w samo serce paragwajskiej prowincji: słońce przypieka, kobieta patrzy na hamak, a osiołek – na kobietę. Ktoś majaczy na horyzoncie, a zanim dotrze na miejsce, zdążymy zaliczyć jeszcze jedną, krótką drzemkę.  

Wychodzenie z seansów sprawia oczywiście więcej problemów natury logistyczno-moralnej. Dobrze poczekać, aż ekran ściemnieje, lecz trzeba mieć świadomość, że im głębszy mrok, tym większe ryzyko urazów fizycznych. Oświetleni słońcem paragwajskiej prowincji narażamy się z kolei na gniewne spojrzenia tych, którzy nie dali za wygraną i czekają wytrwale na napisy końcowe. To tragiczny dylemat, którego finałem jest najczęściej piękny przykład społecznego kompromisu, mianowicie zajęcie miejsca z brzegu. No chyba że przeformułujemy pytanie "Czy wyjść?" na nieco bardziej kategoryczne "Czy jeść?". Wtedy już nic nas nie zatrzyma.


"Love", reż. Gaspar Noe
Odstępstwem od rzeczonej reguły są filmy w rodzaju tegorocznego "Love" Gaspara Noe albo oblegane od lat retrospektywy – to więcej niż kino, to trofea w bratobójczej walce przy porannej rezerwacji biletów. Jako że wszystkim rewolwerowcom, którzy wstają o świcie i czekają z palcem na spuście, należy się dożywotni szacunek, wychodzenie z podobnych seansów kwalifikuje się jako festiwalowe faux pas. To jak z loterią wizową – jeśli nie macie zamiaru wyjeżdżać, nie bierzcie udziału.

Chociaż bez dołączanej do zestawu prasowego butelki piwa nie przetrwałbym nowego filmu Larry'ego Clarka, alkohol pozostaje raczej symbolem cyklu "Nocne szaleństwo" – w tym roku rozpostartego pomiędzy nostalgią za latami 80. a barokowymi odlotami z Węgier, Japonii czy Kanady. Tutaj sprawa jest prosta: pijemy, bo jest wieczór; bo inni piją; bo trzeba zacząć powoli, żeby skończyć z przytupem; bo istnieje kino, które nie kocha abstynentów, i takie, które wymaga znieczulenia. To oczywiście tylko wierzchołek góry lodowej. Nowe Horyzonty są imprezą, na której powaga repertuaru oraz ironia odbioru idą ramię w ramię, na której autentyczna pasja splata się z pretensjonalną pozą, a wielkie kino rywalizuje z tym, które do wielkości bezustannie aspiruje. To efekt uboczny skali imprezy oraz jej otwartej struktury, a zarazem największa siła festiwalu. Nawet w chwili, gdy piszę te słowa, oddaliło się ode mnie przynajmniej kilka horyzontów. Paciorek zmówiony, film obstawiony – mogę skakać w otchłań. Do zobaczenia na festiwalowym szlaku!  

 
Poprzednie relacje znajdziecie pod linkami:
T-MOBILE NOWE HORYZONTY: W pogoni za Amy
T-MOBILE NOWE HORYZONTY: Boże dzieci

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones