Artykuł

Pierwsze wrażenia z "GTA V"

autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Pierwsze+wra%C5%BCenia+z+%22GTA+V%22-98989
Lawina ruszyła. Zachodnie media pieją z zachwytu, gracze barykadują się w domach, Internet zamienił się w wielki baner reklamowy, a kolejne pozwy rozwodowe trafiają do sądów. My oczywiście też gramy, ruszyliśmy o godzinie zero, w nocy z poniedziałku na wtorek. Obszernej recenzji „GTA V” spodziewajcie się już niedługo, a na razie garść wrażeń z rozgrywki. 



Jeśli zastanawialiście się kiedyś, jak to jest włamywać się do siedziby największego portalu społecznościowego, szturmować bujającą się wśród fal Oceanu Spokojnego łódź pełną aspirujących gwiazdek porno albo – są i tacy – obserwować świat z perspektywy kopulującego rottweilera, „GTA V” zaspokoi waszą ciekawość już po kilku godzinach rozgrywki. Kilkanaście kolejnych godzin i dostajemy odpowiedź na najważniejsze z pytań. Tak, mamy do czynienia z tour de force Rockstara – z twórczym rozwinięciem konceptów, gromadzonych przez szesnaście lat istnienia serii oraz z zaproszeniem konkurencji do wypełniania wniosków urlopowych. Paradoksalnie, wciąż jednak nie wiemy, czy mowa o grze roku. Nie jesteśmy tego pewni od czasu wydania „The Last of Us” i nie będziemy do momentu premiery „Watch Dogs”. To najgroźniejsi konkurenci „GTA V” na finiszu obecnej generacji konsol.

Przez ostatnie miesiące fanów zajmowały oczywiście mniej istotne sprawy. Czy nowe Los Santos to w istocie największa cyfrowa piaskownica, jaką stworzył Rockstar? Czy oddane po raz pierwszy do naszej dyspozycji środowisko wodne to kolejny, rozległy świat do eksploracji czy może marketingowy... pic na wodę? Czy style rozgrywki różnią się w zależności od postaci, nad którą aktualnie sprawujemy pieczę? Wreszcie, czy rozbita na trzech bohaterów historia wpływa na charakterystyczną dla serii spójność narracyjną? I tutaj bez niespodzianek: tak, jest największa; nie, to nie pic; tak, różnią się; nie, nie wpływa. Zaskoczeni?

Na pewno zaskoczeniem jest fakt, że twórcy nie kwapią się, by kiełkujące w naszej głowie teorie i wątpliwości błyskawicznie weryfikować. Gra rozkręca się powoli i ma bodaj najmocniej odklejony estetycznie od reszty gry prolog w historii cyklu. Zanim bowiem wsiądziemy do samochodu i pognamy przez obwodnice i alejki słonecznego Los Santos, cofniemy się w czasie i rozkręcimy zadymę w scenografii rodem z gęstych dramatów a'la „Prosty plan” Raimiego albo „Fargo” Coenów. Śnieg, oblodzone drogi, rednecki w kraciastych koszulach, prowincjonalny bank i czterech facetów z karabinami. Jeśli impreza, to tylko w Minnesocie. 


To ciekawy zabieg dramaturgiczny i jeszcze ciekawsze wprowadzenie do rozgrywki. Po pierwsze, etap pełni rolę samouczka i pozwala dość szybko ogarnąć lekko zmodyfikowane od czasu „GTA IV” sterowanie. Po drugie, zachłyśnięcie się olbrzymim Los Santos wydaje się po takiej introdukcji gwarantowane. Powrót do znanego z „San Andreas” miasta nie jest jedynie nostalgiczną wycieczką. Metropolia się zmieniła, jeszcze mocniej splotła się w uścisku z rzeczywistym Los Angeles i jeszcze wyraźniej definiowana jest przez ekonomiczne dysproporcje. Venice Beach, Hollywood Hills, Mulholland Drive, Santa Monica Boulevard, Beverly Hills, Sunset Boulevard – wszystkie charakterystyczne miejscówki oddano z nieprawdopodobną dbałością o detale (na molo w Santa Monica jest nawet knajpa udająca sieciówkę Bubba Shrimps i – zupełnie jak w rzeczywistości – jej próg to sypialnia dla okolicznych meneli). Bogate dzielnice i slumsowe przedmieścia, porty i magazyny, plaże i skwery, centra biznesowe i rekreacyjne, monstrualnej wielkości hrabstwo okalające całą metropolię – to wszystko już na Was czeka. Ciekawscy dziennikarze obliczyli, że przejechanie całej mapy z południa na północ zajmuje około sześciu minut. Krótko? Pamiętajcie, że nie zawsze będziecie jechać najszybszym bolidem w grze i przy idealnych warunkach atmosferycznych. 

   

Podróżować będziemy również drogą wodną i powietrzną. Model „jazdy” przeszedł jedynie delikatny lifting. Skutery wodne wciąż cierpią na problemy ze sterownością, samoloty i szybowce reagują dość ślamazarnie na nasze akcje, a samochodom brakuje wagi i wydają się nieco bezwładne. Taki jednak urok tej serii i trzeba się do tej mechaniki przyzwyczaić. Zwłaszcza że fizyka i animacja to – mimo wszystko – pozytywne zaskoczenie. Jeszcze kilka miesięcy temu tytuł nie wyglądał, jakby miał wycisnąć z wysłużonych konsol siódme poty. A jednak ci, którzy jeszcze nie sięgnęli do portfela, mogą wrzucić na luz: gra śmiga w pełnych 30 klatkach na sekundę, jest ładna, pozbawiona upierdliwych loadingów (a raczej zmyślnie ukrywające je w skryptowanych sekwencjach) i ma wspaniałe efekty świetlne. Zapewniam, że nie będziecie chcieli przegapić żadnego zachodu słońca nad Los Santos. 

Ilość nadprogramowych atrakcji, które przygotował dla nas Rockstar, przyprawia o ból głowy, ale to w końcu nic nowego. Tenis, strzelnica, golf, giełda, strony internetowe, bieganie, rowerki i siłownia, bary i knajpy, stripcluby – nazywanie tych sekcji „minigierkami” to semantyczna kompromitacja, bo w zasadzie mogłyby zostać wydane w cyfrowej dystrybucji jako pełnoprawne tytuły „za dolara”. Większość aktywności ma na nas zbawienny wpływ. Jogging podnosi staminę, wizyta na strzelnicy zwiększa celność, a zbałamucenie striptizerki pozwoli nam umawiać się na kolejne, niezobowiązujące numerki. Każdy z bohaterów zaczyna z przypisaną do swojej umownej profesji liczbą punktów umiejętności (Franklin lepiej radzi sobie z motorami, ale gorzej celuje, Michael to urodzony strzelec, itd..), każdy ma też jedną umiejętność specjalną, którą rozwijamy poprzez repetycję (Trevor może wpadać w szał, Franklin wyostrza zmysły – czytaj: spowalnia czas – podczas zawieruchy na drodze, a Michael korzysta z podobnej umiejętności w trakcie strzelanin).

Twórcy elegancko zestroili mechanikę i koncepty kolejnych misji z samouczkiem – już podczas pierwszych paru godzin poznajemy miasto od podszewki. Poza głównymi misjami fabularnymi, mamy oczywiście kilkanaście zhierarchizowanych misji pobocznych. Najciekawiej wypadają te oznaczone ikonką „pytajnika”. Gwarantują one spotkanie ze śmietanką oddziałów zamkniętych z Los Santos. Psychotyczna miłośniczka joggingu, plotący brednie o dziejowej misji paparazzi-erotoman, pyskata ćpunka-mitomanka. Nudzić się nie będziecie, zwłaszcza że i z tymi bohaterami możemy wyskoczyć do kina, ustawić się na piwo, a czasem – włączyć ich do naszej złodziejskiej ekipy. O napadach, skokach i rekrutowaniu członków drużyny przeczytacie więcej w naszej recenzji. To w każdym razie kluczowy element gameplayu nowego “GTA V”. 


Los Santos zwiedzamy w skórze trzech postaci. Michael to emerytowany, objęty programem ochrony świadków kryminalista, wegetujący w kupionej za federalne pieniądze posiadłości wraz z leniwym synem, puszczalską córką i niewdzięczną żoną. Franklin przypomina CJ'a z San Andreas i jest klasycznym antybohaterem, którego okrucieństwa – niczym w moralnie ambiwalentnych opowiastkach Davida Mammeta – twórcy usprawiedliwiają pragnieniem „godnego życia”. Kokainista Trevor z kolei... Cóż, powiedzmy, że Trevor to „GTA” wcielone, facet, który chciałby zobaczyć, jak płonie świat i który zawsze ma przy sobie zapalniczkę. Pomiędzy bohaterami przełączamy się niemal w locie, ich ścieżki się krzyżują, a misje są klarownie wyszczególnione na mapie miasta. Co ciekawe, w trakcie gdy wypełniamy zadanie danym bohaterem, inni wiodą dalej swój marny żywot. Wracając do Michaela, zastaniemy go najczęściej w samochodzie, po paru głębszych, z twarzą ukrytą w dłoniach. Franklin lubi wyskoczyć na siłownię na Venice Beach, z kolei Trevor... Tak jak pisałem, Trevor nie rozstaje się z zapalniczką. 

   

Misji w trybie fabularnym jest ponad sześćdziesiąt. Po zaliczeniu jednej trzeciej wiemy jedno: pomiędzy bohaterami iskrzy aż miło, scenariusz to kolejny dowód na to, że nikt nie ma lepszych dialogistów niż Rockstar, a zróżnicowana rozgrywka i ogromny świat plasują „GTA V” wśród najlepszych gier na current-geny. Po więcej zapraszam do recenzji, którą już niedługo opublikujemy na stronach Filmwebu. Być może to w niej znajdzie się coś, czego jeszcze nie wiecie.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones