Relacja

45. FPFF w Gdyni: Co "Sweat" mówi o naszych czasach?

https://www.filmweb.pl/article/45.+FPFF+w+Gdyni%3A+Co+%22Sweat%22+m%C3%B3wi+o+naszych+czasach-140525
Wczoraj, we wtorek 8 grudnia, rozpoczął się 45. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. W tym roku filmy z programu imprezy można oglądać online na stronie festiwalu. Na stronie głównej Filmwebu natomiast znajdziecie codziennie nasze recenzje najciekawszych filmów z konkursu głównego. Dziś swoimi wrażeniami po obejrzeniu "Sweat" Magnusa von Horna dzieli się Marcin Stachowicz. Przypominamy też recenzję "Zabij to i wyjedź z miasta" Mariusza Wilczyńskiego. Fragmenty obu znajdziecie poniżej. 

***


Ciśnienie 
recenzja filmu "Sweat", reż. Magnus von Horn
autor: Marcin Stachowicz

"Życie jest jak klatka schodowa: nigdy nie wiesz, kiedy zepsuje się winda" – rzekł znany polski influencer, inaczej – człowiek wpływowy. Albo wcale nie rzekł, choć mógł. Bo klatki są ważne: bez nich, po awarii windy, nie dałoby się opuścić budynku. Czyli trudniej byłoby wyjść do ludzi, socjalizować się, zacieśniać więzi. Ale nie tylko. Bohaterka "Sweat" wykorzystuje schody w charakterze przydomowej siłowni i zarazem scenografii reżyserowanego przez siebie spektaklu. Jest trenerką fitness i gwiazdą Instagrama, co oznacza, że każdy ruch musi skrupulatnie rozrysować w okienku smartfona i błyskawicznie przeliczyć potencjał danej chwili na uniwersalną walutę mediów społecznościowych – cudzą uwagę. Na pytanie, którego nikt nie zadał – lepiej iść czy jechać windą? – Sylwia Zając może odpowiedzieć tylko w jeden sposób: iść, iść, oczywiście, że iść! Jeśli da się z tego zrobić Wydarzenie – element oczekiwanego przez followersów lifestyle'u – zawsze warto zaryzykować małą zadyszkę. Jedyne, o czym trzeba pamiętać, to naładowana bateria. 


Z perspektywy wąskiego prostokąta instastory dzień robotnicy internetu pędzi jak naspidowany. Pierwsze wideo motywacyjne już do śniadania, potem wspólne ćwiczenia z publicznością w galerii handlowej, spotkania z menadżerem, kolejne nagrywki, treningi, zakupy i dalej nagrywki, pozowania, wybory najlepszych kadrów tyłka. Wystarczy jednak wyjrzeć poza te kilkadziesiąt sekund – tak jak robi to autor zdjęć, Michał Dymek – żeby dostrzec apatię, ciasnotę, mdlącą powtarzalność wciąż tych samych gestów, słów i czynności. Ulice Warszawy wydają się dziwnie małe i przytłaczające, podobnie jak przestronne mieszkanie Sylwii na tyłach wolskiego parku biurowego. Wszystko istnieje jakby w skali mikro: wciąż trzymamy się blisko skóry i twarzy bohaterki, zaglądamy jej przez ramię, śledzimy na spacerach z psem, urodzinach matki, podczas intymnej rozmowy z przypadkowo spotkaną koleżanką ze szkoły. A pod warstwą pustej, ustawionej pod konsumpcję i przemysł wellness codzienności kipi gniew. Nie depresja czy tęsknota za bliskością – jak chciałaby to widzieć Sylwia, przyzwyczajona do medialnych klisz – ale paląca wściekłość. 

Wściekłość oczywista, nie wymagająca wyjaśnień, skierowana – nawet jeśli bohaterka nie przestaje afirmować jej kulturowych źródeł – przeciwko kapitalistycznej obłudzie, w której każdy konsument musi wciąż i wciąż udawać, że staje się lub już się stał najbardziej pożądaną wersją siebie; że stale ciśnie w wielkim kole nadprodukcji, realizując pierwsze przykazanie systemu: rośnij, rośnij, wiecznie rośnij, tylko wzrost naprawdę się liczy! Wszelkiego typu coachingowo-motywacyjne frazesy – wylewające się z ust i postów co drugiego influencera – są kwintesencją tej idei i jej modelową realizacją. Mam tylko wątpliwości, czy w "Sweat" rzeczywiście chodzi o krytykę internetowych celebrytów – uzależnionych od sociali, streamujących choćby i z kibla i zgarniających grube siano za "mówienie jak jest". Spotkałem się już z opiniami, że film jest płytki, bo powtarza dokładnie to, co każdy z nas chciałby usłyszeć – plakatowe zdania o samotności, wyniszczającym braku realnych kontaktów międzyludzkich, pustce świata filtrowanego przez obrazy, życia w stu procentach odsłoniętego w mediach i tak dalej. To wszystko prawda, tyle że wciąż – co w tym właściwie złego? Magnus von Horn nie naśmiewa się z prostych, tabloidowych emocji, nie próbuje wkładać w usta swojej bohaterki – osoby z innego porządku niż większość widzów "Sweat" – inteligenckich fraz i filozoficznych przemyśleń, co jest znanym grzechem polskiego kina. Sylwii – fenomenalnie zagranej przez Magdalenę Koleśnik – nikt tutaj nie ocenia. Nie ma żadnej nadzwyczajnej, boskiej instancji, która wskazałaby palcem i ryknęła: "Przestań się tak sztucznie uśmiechać, zostaw telefon, zdejmij różowy dresik!". Są, owszem, uprzedmiotawiające spojrzenia kierowane z zewnątrz – stalker w samochodzie na podjeździe, obleśny kolega trener, tłumy rozwrzeszczanych fanek, surowa, emocjonalnie bierna matka. Nie ma za to winy. Wina nie rozporządza tym światem. Nie jest tematem. 

Całą recenzję Marcina Stachowicza można przeczytać na karcie filmu TUTAJ


***

Byty i niebyty
recenzja filmu "Zabij to i wyjedź z miasta", reż. Mariusz Wilczyński
autor: Adam Kruk

Czerwona kropka żarzy się na czarnym tle. Słyszymy charakterystyczny dźwięk palącego się papierosa - już po tym wstępie czujemy, że przed nami bardzo mroczny seans. Momentami wręcz upiorny, ale do takiej tonacji Mariusz Wilczyński zdążył nas już przyzwyczaić swoimi krótkimi formami. W pełnometrażowym debiucie "Zabij to i wyjedź z tego miasta", nad którym reżyser pracował 14 lat, stworzony jego kreską świat ożywa na całe 85 minut i jest to bardzo intensywny czas. Choć niełatwy – wymaga skupienia i woli wejścia w imaginarium, które początkowo swą posępnością może odrzucać. Znamy ją aż za dobrze z polskich ulic i ciemnych miejsc wewnątrz nas samych – każdy przecież czasem wolałby To zabić i wyjechać z miasta. Wilczyński proponuje jednak, by się Temu przyjrzeć.


Jesteśmy w Łodzi, na Fabrycznej, gdzie pociągi tylko czekają, by jak najszybciej odjechać. Ale właściwie moglibyśmy być gdziekolwiek, bo rodzinne miasto reżysera charakteryzują dość typowe kominy, tramwaje, dancing "Jubileuszowa" i samotny neon świecący dla nikogo. Najgorsza jest jednak nie uroda miejsca, a werbalna przemoc, którą zadają tu sobie mieszkańcy - rodzice dzieciom, dzieci rodzicom, personel klientom. Gdy akcja przenosi się do pociągu czy nad morze, okazuje się, że winne nie jest wcale miasto, które na kozetkę wysłała już Ewa Podgórska w "Diagnosis". Piekło jest w głowie, która lubi tu zresztą odłączać się od ciała. W tych szalonych obrazach odnajdziemy coś z Lyncha, coś z Schulza, pojawiają się i nawiązania do "Mistrza i Małgorzaty" – na ekranie zobaczymy nawet granego przez Daniela Olbrychskiego Behemota.

Bohaterów jest więcej: myśląca tylko o mężu, synku i niemożliwej do zrobienia liście zakupów Jadwiga (Krystyna Janda), artysta Mariuszek - mały i duży, jego rodzice, ekspedientka, konduktorka czy para staruszków spotkanych w pociągu. Tym ostatnim głosów użyczyli - uwaga - Barbara Krafftówna i Andrzej Wajda, wypadli przezabawnie. Są w końcu i zwierzęta, które lubią zamieniać się rolami z ludźmi. Czasem wygląda to diabolicznie, gdy ci patroszeni są zamiast ryb; innym razem komicznie, kiedy chodzą na czworakach i obsrywają ulice niczym Marek Kondrat "Dniu świra". Z Koterskim "Zabij to i wyjedź z tego miastałączy coś jeszcze – świetne, wyrwane jakby wprost z rzeczywistości dialogi. A właściwie ich strzępy, zdradzające jednak wielkie wyczulenie na język, rozsmakowanie w niuansach polszczyzny: wszystkich tych "beksach-lalach", "myszkach fiki-miki", ale i "kurwach". Czy będzie to czytelne poza Polską? Na pytanie to zdążył już odpowiedzieć dyrektor Berlinale, Carlo Chatrian, włączając film do konkursu Encounters.

Całą recenzję Adama Kruka można przeczytać na karcie filmu TUTAJ

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones