Film przydługi, dało się to opowiedzieć w godzinę. Wiało nudą, zero emocji, pobocznych wątków, przewidywalny do bólu scenariusz. Denerwujące ujęcia ze specjalnie trzęsącej się kamery przez cały film - ból głowy gwarantowany. Główny bohater gburowaty i opryskliwy. Irytująca żona głównego bohatera, która nawet jak gość wrócił z księżyca to się nie uśmiechnęła oraz dzieci, które interesowała tylko zabawa w ogródku. I tak przez cały film. Ja nie wiem dlaczego ktoś przedstawił tą historię tak beznadziejnie. Wychodząc z kina czułem niedosyt. Polecam obejrzeć za dwa lata w Polsacie, ale nie w kinie.
Chyba kpisz z tym oglądaniem na Polsacie za dwa lata.Ledwo wytrzymałem te ponad dwie godziny.Na Polsacie ta nuda trwałaby zapewne z cztery godziny. kto tyle wytrzyma???
"przewidywalny do bólu scenariusz" - na czym konkretnie ma polegać przewidywalność scenariusza w tym filmie? Bo w końcu to nie kryminał czy thriller.
Przewidywalny w tym, że był głupim dramatem rodzinnym dla Amerykanów a nie wyprawą w kosmos.
To czym był a czym się okazał, nie nic wspólnego w przewidywalnością scenariusza. Ponawiam pytanie do autora tematu.
wpis żenujący po prostu... a jak nie maił być przewidywalny skoro wiedzieliśmy, że wylądują na księżycu... ? co jest złego w opowiedzeniu historii z punktu widzenia człowieka, który jako pierwszy ponoć stanął na księżycu... co jest złego w pokazaniu tragedii rodzinnej bohatera?
Ile Ty masz lat?
Po pierwsze zapewne nigdy w kosmos nie polecisz, może kiedyś na wycieczkę, długo się trzeba uczyć i posiadać różne dodatkowe zdolności, żeby się do takiej ekipy dostać w ogóle, ale to zapewne zbyt nudne dla Ciebie, po tragedii rodzinnej tego typu mało kto się zbiera do kupy, ale dziecko trzeba stracić, żeby to zrozumieć, szkoda tylko, że nawet refleksji jakieś w Tobie nie ma … zapewne do takiej rakiety w ogóle byś nie wsiadł/wsiadła, klaustrofobia gwarantowana, tandetne to jest bardzo wszystko, polecam w Stanach muzeum lotów kosmicznych, można wsiąść tam do takiego pojazdu... (no ale zapewne nie pójdziesz, kto by do muzeów chodził... taka nuda)… co więcej... trzeba mieć bardzo dużo odwagi, żeby w czymś takim polecieć w kosmos, kiedy wielu twoich przyjaciół niestety nie przeżyło eksperymentu...
zapewne nudnym zatem... i jeszcze nie światowej klasy... loty kosmiczne omijaj z daleka bo to nuda...
Trzeba być już naprawdę zdrowo przyssanym do kompa, skoro ten film jest aż tak słaby. Ocena 8 to jest minimum dla tego filmu.
Jak ktoś zrobi gówienko i owinie w ładne pudełeczko pompy i przekoloryzowania, to na kimś to zrobi wrażenie.
Ja w ogóle jestem daleka od mówienia o jakimkowiek filmie w ten sposób, wolę merytorycznie. Jeżeli chodzi o kameralność, która jest tutaj zarzutem dla filmu, niejeden już film na tym stracił w swoim ogólnym rozrachunku. Natomiast wciąż jest to kawał dobrego kina, czy by na polskim tutaj ogródku twierdzić inaczej, nie mogę skrytykować pomysłu, na taki, nie inny film. Film ma swoją moc, choć być może nie dla każdego ma jakąś szczególną wartość poznawczą, by zadowolić w pełni.
Moja przenośnia dosadna ale trafna wg mnie. Ten film poszedł na bardzo dużą łatwiznę... dużo, dużo, dużo, wszystko smutne, wszystko szarobure... naturalistyczne (bo nie naturalne) do bólu, rzućmy tym w twarz widzowi i myślimy, że osiągniemy wrażenie głębokości u widza. Sceny radości w tym filmie pasują jak pięść do nosa. Jak by ten człowiek faktycznie miał cały czas tak ściśnięte poślady to już w tym Bell X-1 zaliczył by glebę.
Fakt, powaga i surowość wręcz bije po oczach, no ale ja to w sumie kupuję. Nie odebrałam filmu aż tak depresyjne, bo być może tematem mojego zainteresowania był sam proces... od puszki, aż po rakietę. I o ile temat nie był wyczerpujący... w rzeczy samej, ładnie przybliżył widza do realiów pionierskiego okresu, jeżeli chodzi o oddanie się w pełni wizji podboju księżyca, z realnym jego zdobyciem. Realna machina, która ryszyła w temacie podboju kosmosu o tyle fascynuje, że oglądając film ma się wrażenie niemalże ludzkiego szaleństwa, bo przecież cały ten wieloletni proces był wręcz scalony z życiem rodzinnym, no nie inaczej, czego chyba nie sposób było uniknąć.
Zatem w moim odbiorze opowieść D. Chazelle jest jakimś reliktem przeszłości, w odbiorze dość chłodnym i bez emocji, w odniesieniu bardziej jako pamiątki, a prędzej pamęci o pierwszych, niestety nie tyle sukcesach, jak i porażkach, co chyba jedynie w owej sytuacji jest w stanie przywołać myśl, czy faktycznie gra była warta świeczki. Dla Franka Bormana, w końcu nie podjął wyzwania, ryzyko nie opłacało się straty, jaką by była w chwili porażki rodzina.
Podobno Neil Armstrong nie ekscytował się na próżno i nie był typem przysiadalnym, stąd postać filmowa mogła odbiegać dalece od oczekiwanego wizerunku... bez zgody na smutasa, który poleciał na księżyc; ale i taki był odbiór jego osoby, o ile fakt, że został wybrany, choć tak naprawdę zastąpiony, z powodu swojego wyjątkowego spokoju oraz opanowania, które dawały gwarancję słuszności tego wyboru, jako człowieka, który sprosta choć w części zadaniu... bo przecież jak sam N. Armstrong podkreślał, nie było pewności co do realizacji i powodzenia w pełni zadaniu.
Scena lądowania na księżycu jak i następstwo po nim to dla mnie najmniej ekscytujący moment, natomiast jest w tej karkołomnej chwili także cokolwiek fascynującego, sam moment podjęcia próby z realną obawą rozbicia, to podziw dla trzeźwego oglądu sytuacji, ale przyjmijmy że i dozy szaleństwa, jakim było podjęcie tej próby, pomimo przecież, a i czego się można było spodziewać, niesprzyjających okoliczności.
Myślałam, że X-15...
Co do relacji rodzinnej, która przecież w rzeczywistości... koniec końców niestety się posypała, a i sam N. Armstrong dość szybko opuścił Nasa, cała ta narastająca w filmie atmosfera stopniowego rozżalenia, była dla mnie jak najbardziej w pełni zrozumiała.
Tak, to nie film akcji (jak Grawitacja) i nie pompatyczny (do czego przyzwyczaili nas Amerykanie) tylko refleksyjny. Trochę za bardzo rozciągnięty i irytująca trzęsąca się kamera (jak pisze założyciel wątku)..
Oglądałam go na 2 razy bo przysnęłam.
Natomiast jeden fragment z Twojej wypowiedzi spowodował, że film zobaczyłam w zupełnie innym świetle: "czy faktycznie gra była warta świeczki" i.. podniosłam jego ocenę.
Bo przestał być już li tylko płytką opowieścią o ludzkim ego, jest nauką i głębszą refleksją na ten temat.
Pozdrawiam
Dużym minusem tego filmu jest to, że widz tym lądowaniem nie osiąga katharsis. Scena tak pompatyczna, ze uszy i oczy więdną. Jeden moment na katharsis i rozluźnienie to wrzucenie tego czegoś w tym czymś. Spalone. Druga możliwość, uśmiech żony w wiadomym momencie... spalony. Widz wychodzi z kina zdołowany, zniesmaczony i bez nadziei na przyszłość.
Wstrzymaj oddech na 7 minut to wszystkim pomożesz. Gigant leap’em mija gówno, które po sobie tutaj zostawiłeś.
Nikt tu nie ocenia osiągnięć kosmonautów i naukowców, tylko film o nich. A on był zwyczajnie słaby...
Niestety muszę zgodzić się z założycielem tematu. Film szarobury, Gosling beznadziejny w swojej kreacji graniem na jedną minę. Ujęcia z wnętrza statków to jakieś nieporozumienie... film nudny jak flaki z olejem. Każda interakcja naszego hero i jego radość widać, ze sztuczne do bólu. Wszystko tak przekoloryzowane, ze aż bolą oczy i uszy. Film co najwyżej na 4,5...
No to jest oczywiste dla każdego fana sci-fi i wypraw w kosmos. Ale i tak ludzie bez gustu będą nad tutaj obrzucać kupą, bo im wystarczy typowy, amerykański dramat do szczęścia.
Recenzent - mało myślący mat . ł. Historia przedstawiona genialnie. Trezba mieć więcej niż 5 lat żeby ją zrozumieć.
Koleś ma lecieć na księżyc. Ale córka mu umiera przed lotem, więc leci na księżyc smutny. Zrozumiałem dobrze?
Ty uznałeś, że film można opowiedzieć w godzinę. Skąd pomysł, mówiąc już o czystej logice, że reżyser miałby zmieścić swoją koncepcję w godzinę. I skoro nie widziałeś emocji, a dzieci powinny studiować program lotu na księżyc, a nie bawić się w nieskończoność... powiedz, co ty robiłeś w ich wieku. Ludzie bywają gburowaci i nieuśmiechnięci, czego oczekujesz.lol. Przewidywalny do bólu scenariusz oparty na faktach, no takie życie:)
Film jest zwyczajnie za długi, bo opowiada "jedynie" historię N.A. Armstronga. Scenarzyści widocznie nie mogli udźwignąć ilości faktów z życia NAA, więc przeciągali niepotrzebnie samą historię. Szkoda, że nie było tam historii EEBA (Edwin Eugene Buzz Aldrin). Wtedy mielibyśmy usprawiedliwienie dla tak szerokiej opowieści. Jedynie moment startu z pozycji astronautów pokazywał, że jest to właściwie jazda bez trzymanki z zawiązanymi oczami i sam fakt lądowania (pobyt na Księżycu skrócony do epizodu wyjścia z workiem śmieci z wrzutem do kontenera, choć z ważnym elementem dot. córki Karen), a właściwie jego krótkiego zaplecza. Szkoda.
Czyżby za jakiś czas szykowałaby się nam kolejna odsłona tym razem pt. "Second Man" o EEBA?
A gdyby zahaczyć jeszcze o czasy studenckie, nie mówiąc już o dzieciństwie, oczywiście z późniejszym poznaniem żony, a przecież i okres wojny, a choćby rozwinąć pierwszy wątek filmu; idąc tym torem na myśl rzuca się niemalże Boyhood. Wątek rodzinny może nie każdego interesować, choć jest w nim coś, co mówi o samym zainteresowanym, czyli funkcjonowanie N. Armstronga w środowisku naprzemiennie rodzinnym i zawodowym. Ten okres był najistotniejszy, w którym to z oczywistych względów nie ma nic poza życiem rodzinnym i pracą.
To gówno nie film.
Scena trwająca 30 sek.:
2 bohaterów idzie sobie uliczką:
- sąsiedzi mają nową huśtawkę
- yhh, my tez taka mieliśmy jak mieszkaliśmy na ulicy srakiej.
Nie kupuje tego. Film ten jest zapchaj dziurą dla hipsterów, jest pseudo artystyczny, na siłę europejski, nudny jak flaki z olejem. Nie porywa nic. Fatalny montaż, muzyka, scenariusz. Totalna kaszana.
Czyli jednak trollujesz, bo nie masz ochoty odpowiadać na pytanie tylko "dzielisz" się swoją żółcią.
Dla hipsterów, bo nie dla ciebie? Coś nie skleiło w twoim odbiorze to od razu pseudo artystyczny i na siłę europejski. Jaka to świetna krytyka.
Nie porywa, bo to nie film akcji, ale loty zrealizowane mistrzowsko. Świetny montaż i muzyka. Do tego genialny dźwięk i zdjęcia.
Jako dramat, film poetycki, amatorski tak samo nie porywa. Jak trzeba być ograniczonym w ogóle żeby sądzić że porywają jedynie filmy akcji ?
Jak trzeba być ograniczonym, żeby... Ok, poddaję się, twoje argumenty mnie przekonały.
Film długi, brudny, źle zagrany, tak właściwie miał być o czymś a jest o niczym. Jak już pisałem. Koleś ma lecieć na księżyc. Przed lotem umiera mu córka więc leci na księżyc smutny. Tyle. Wszystko to zostało ubrane w płaszcz tak brudnych i beznadziejnie zaakcentowanych emocji, że człowiek siedząc w kinie modlił się by Armstrong wypadł przez okno statku i spłoną w atmosferze. Realizacyjnie dramat, wszystko tak wyolbrzymione i bezczelnie rzucone w twarz widza, że ten ociera cały czas twarz z tego goowna emocji. Dźwięki wyolbrzymione, nienaturalne. Wnętrza statków, wszystko telepie się jak Żuk na polnej drodze wiozący bimber na wiejską potańcówkę. Widz wychodzi brudny z kina. Obrzucony "naturalizmem" z hasłem... patrzcie jakie to emocjonalne... brudne... "naturalne"...patrzajcie jakież to emocje... MASAKRA nie film.