Recenzja filmu

The Ultimate Boy (2016)
Marek Kret
Dawid Juszczak
Paweł Makuchowski

Zaczynając od zera

Film cierpi na wszystkie bolączki kina niezależnego, z widocznym brakiem budżetu, ze słabą grą aktorską i standardowo niskiej jakości dubbingowanym dźwiękiem.
W Polsce nie powstaje kino superbohaterskie. Nie powstają też filmy na podstawie komiksów, ten gatunek w naszym kraju to nisza. Ten stan będzie trwał jeszcze długi czas z uwagi na małe zainteresowanie rodaków takim opowiadaniem historii. Ci, którzy przecierają szlaki, mają najgorzej i to się tyczy właśnie "Ultimate Boya". Niezależna produkcja powstająca bez budżetu, na którą producent z kulawą nogą by nie popatrzył, tworzona przez amatorów w piwnicy mogła się udać tylko w jednym przypadku. Gdyby była ciekawie opowiedziana.

Fabuła "Ultimate Boya" koncentruje się na chłopaku imieniem Paweł, który prowadząc życie bezdomnego, uzależnionego od alkoholu włóczęgi, przypadkiem dostaje w ręce magiczny miecz, dzięki któremu zyskuje supermoce. Jak mawia jednak stare przysłowie, z wielką mocą wiąże się wielka odpowiedzialność. W odruchu dobrego serca nastolatek postanawia zaangażować się w obronę miasta i nowo poznanej dziewczyny Pauliny, co ściąga na niego uwagę złych sił szukających miecza od jego pojawienia się na Ziemi.

Dlaczego z angielska Ultimate Boy, a nie np. As, Lis czy Biały Orzeł? Naiwne wyjaśnienie, jeśli dotrwamy do końca, zostanie widzowi wyrzucone łopatą bez cienia subtelności, zahaczając o śmieszność. Międzynarodowych ambicji twórcom odmówić nie sposób, obco brzmiąca nazwa ma się przebić na Zachodzie, lecz porywając się z motyką na pole efektów specjalnych kosztem oryginalnej fabuły, nieopatrznie skazują się na porażkę. Lepszych materiałów krążących w youtubowym morzu jest na pęczki.

W nieco ponad trzydziestominutowym krótkometrażowym filmie dostajemy bardzo skrócony origin, który idzie przez historię po łebkach i opowiada fabułę mocno schematycznie. Jest to schemat z schematów, a przez to już od pierwszych chwil dostajemy na tacy przewidywalną opowieść. W inspiracjach reżysera i scenarzysty  widać pewne odwołania do japońskich animacji oraz mangi, pojawiają się podobieństwa do między innymi "Kick-assa" i "Spider-mana",  ale są to uboższe wersje, wręcz kalki bez klimatu. Twórcy starają się poskładać klocki rozrzucone  po pokoju filmowym  z wdziękiem, lecz amatorskie wychowanie daje o sobie znać w statycznych kadrach i ubogiej scenografii.

"Ultimate Boy" w zamyśle młodych zapaleńców kina jest zawieszony w przyszłości, w futurystycznym świecie, gdzie miasto podzielone jest na sektory bogatszych i biedniejszych obywateli, tylko że na ekranie nie widać tego w ogóle, mamy po prostu uwierzyć na słowo. Musimy też odczytywać niektóre zabiegi reżysera i domyślać się, po co pewne sekwencje znajdują się w skończonym filmie – np. scena z demonem. Widz nie jest w stanie zrozumieć ciągu przyczyno-skutkowego, ani dowiedzieć się, jakie są moce i ograniczenia głównego bohatera.

Film cierpi na wszystkie bolączki kina niezależnego, z widocznym brakiem budżetu, ze słabą grą aktorską i standardowo niskiej jakości dubbingowanym dźwiękiem. Na poziomie operatorskim zahacza o dolne rejony, gdzie taki paradokumentalny "Dlaczego ja" urasta do rangi wielkiego dzieła. Na wszystko to jednak patriotyczny miłośnik kina mógłby przymknąć oko, gdyby historia chwytała swoją świeżością i miała emocje, tak jak to było w przypadku innego bardziej słynnego amatorskiego tytułu czyli "Że życie ma sens".

Niestety, nic takiego do napisów końcowych nie doświadczymy. Zostaniemy sami z otwartymi wątkami, licząc na to, że reżyser łaskawie opowie nam drugą część. Po seansie będziemy liczyć stracony czas, a w umyśle nie zostanie nam żadna istotna myśl ani refleksja. Co takiego ważnego miął do opowiedzenia reżyser tego widowiska, pozostanie pytaniem bez odpowiedzi.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?