Thana jest niemową. W pierwszych scenach filmu zostaje zgwałcona przez opryszka w bramie. Po tym traumatycznym zajściu, gdy powraca do domu, okazuje się, że tam czeka na nią włamywacz, który również stara się ją zgwałcić. W trakcie tego zdarzenia Thanie udaje się zabić napastnika. Ten ciąg szokujących aktów przemocy staje się zaczątkiem zmian, jakie zachodzą w dziewczynie. Poniżona i odarta z godności chwyta za pistolet kalibru 45 "odziedziczony" po zabitym oprawcy i wyrusza na prywatną krucjatę. Niepozorna "szara myszka" nocami zamienia się w wyzywającego wampa, który na własną rękę wymierza sprawiedliwość wszelkiej maści "szowinistycznym świniom", które na kobiety patrzą jedynie w kategoriach towaru i obiektu seksualnego... Wczesny film
Abla Ferrary to zgrabne połączenie thrillera z elementami dramatu, shockera spod znaku "rape & revenge" i groteskowej makabreski. Wbrew pozorom nie jest to jednak jakieś zwyczajne kino eksploatacji. Nie jest to obraz tak drastyczny jak choćby dotykające zbliżonych rejonów "
Pluję na twój grób". Twórca "
Driller Killer" bawi się z widzem, podsuwa mu aluzje (nóż w kobiecych dłoniach w scenie końcowej jako symbol falliczny), miesza style, jest przewrotny i nie stroni od czarnego humoru. Paradoksalnie, choć film mówi o sprawach poważnych, to okazuje się świetną rozrywką, postmodernistyczną grą w "samotnego mściciela" na modłę "
Życzenia śmierci". Choć jednocześnie muszę przyznać, że pomimo satysfakcji, jaką czerpałem z seansu, pewne elementy budziły mój sprzeciw, a raczej - w moich oczach odsłaniały znaczące braki. Przede wszystkim postać Thany, świetnie skądinąd zagranej przez zmarłą przedwcześnie
Zoë Lund (współpracowała później z
Ferrarą przy głośnym "
Złym poruczniku", którego była współscenarzystką i w którym pojawia się w roli narkomanki), jest niewystarczająco rozbudowana psychologicznie, widz może jej współczuć, ale raczej jej nie sympatyzuje, bo scenariusz nie przykłada wagi do budowania więzi pomiędzy odbiorcą a bohaterką. Duża w tym zresztą wina samego założenia, zgodnie z którym Thana jest niemową - przez cały czas widz nie wie, o czym dziewczyna myśli, jakie są jej uczucia, może jedynie zgadywać. Drugą kwestią jest coś, co mi z miejsca rzuciło się w oczy. Rzecz fascynująca, która aż prosi się o zgłębienie - motyw alienacji bohaterki, wynikającej z jej kalectwa. Oczywiście
Ferrara zaznacza tu element wyobcowania, ale ten aż prosi się o rozwinięcie, o zadawanie pytań. "
Kaliber 45", ponieważ skupia się na akcji, zdaje się gubić wiele istotnych tematów. Z drugiej strony - jest to przecież świadomy wybór reżysera, a film w założeniu nie miał być dramatem psychologicznym. Czym więc jest? Drapieżnym kinem zemsty, atrakcyjnym wizualnie, wciągającym i pociągającym zarazem.
Ferrara to twórca niepokorny, ale zarazem wielce oryginalny, lubiący szokować, ale i prowokować do refleksji, co tutaj potwierdza w moich oczach po raz kolejny. Czyż z początku bezbronna i zagubiona bohaterka nie jest właśnie spełnieniem męskich marzeń o niemej zabawce wyposażonej jedynie w ciało, uległej i pozbawionej własnej woli? Aż do momentu kiedy to ciało zyska własną świadomość i zapłaci za wszystkie krzywdy, niczym ślepa sprawiedliwość. Sekwencja finałowa, rozegrana w zwolnionym tempie, z Thaną przebraną za zakonnicę, zapada na długo w pamięć, podobnie jak scena z niedoszłą ofiarą mścicielki, która sama strzela sobie "w łeb". Niełatwo też wyrzucić z głowy twarz pięknej
Lund występującej w pierwszym planie. Podziwianie jej urody to już przyjemność sama w sobie. Choć z tym lepiej uważać...