Niby widać, że ambitniejszy niż Dobry, zły i brzydki ale tamten sprawiał autentyczną frajdę z oglądania. Ten to typowy przymulacz "o życiu", którego bohaterami są zwykłe prymitywy silącymi się na bycie Stowarzyszeniem umarłych poetów. Goście z prawem na bakier ale z poetyczną duszą. De Niro szukający swego miejsca we wszechświecie, który pragnie być kimś więcej niż jest. A jest zwykłym tłukiem z pretensjami. Wątek melodramatyczny irytuje bardziej niż cały Titanic bo wygląda jak z taśmowej brazylijskiej szmiry. Wiadomo, że w życiu musi być miłość ale to jest tak powszechne, że byłoby lepiej jakby go nie było wcale.