Prawo dżungli - jedyne prawo absolutne, obowiązujące zawsze i wszędzie niezależnie od okoliczności. W Nowym Świecie każdy może zostać królem, wziąć w panowanie rozległe tereny, jeśli jest wystarczająco odważny i szalony, by wypowiedzieć posłuszeństwo swemu pierwotnemu panu. Kościół płynie z nurtem, wspierając władzę, o ile ta nie zagraża jego interesom. W samej władzy nie ma więc nic majestatycznego ani mistycznego, władcy to nie pomazańcy boży, lecz po prostu najsilniejsi i najsprytniejsi rozbójnicy w danym miejscu i czasie.
"Człowiek płynie przez życie jak rzeka nie znając swego końca. Chwile które przeżywa, są jak trawa na łące, wśród której odnaleźć można kwiaty, które czynią ją piękną i niepowtarzalną. Kiedy przejdzie po niej wiatr wszystko zmienia się i nic, co znałaś, nie będzie wyglądało tak samo. Wiesz dobrze moje dziecko, że dla większej chwały swojego Pana kościół zawsze staje po stronie silniejszego." - dwa zdania wprowadzającego w trans bełkotu, a następnie uderzenie z grubej rury. Klasyka manipulacji.
Ogólnie film niezły, ale w znacznym stopniu przereklamowany. Dziwię się trochę zachwytom nad aktorstwem Kinskiego, gdyż był on, jak na siebie, wyjątkowo bezbarwny. Wykreowana przez niego postać nie ma w sobie nawet cząstki szaleństwa i pasji charakterystycznych np. dla Tigrero, bohatera filmu "Człowiek zwany ciszą". Nie wiem na ile to wpadka, a na ile zabieg celowy, ale wszystkie postaci sprawiają wrażenie ogarniętych apatią. Sam Aguirre bezradnie patrzy, jak jego towarzysze pozbywają się konia, co ostatecznie pieczętuje los całej wyprawy. I to ma być ten pełen wigoru konkwistador, drugi Cortez?
6/10
Bardzo ładne porównanie do kreacji w "Człowiek zwany ciszą". Faktycznie zbyt daleko dla Kińskiego, leży ta znakomita rola.