Recenzja filmu

Fucking Bornholm (2022)
Anna Kazejak
Agnieszka Grochowska
Maciej Stuhr

Nasza matka i nasi ojcowie

"Fucking Bornholm" to kino rozgadane, oparte na ciągłej wymianie zdań, słownych przekomarzaniach i zagęszczających się konfliktach, wybuchających pod wpływem kontrowersyjnego zajścia z pierwszej
Teoretycznie wypad z bliskimi i przyjaciółmi na majówkę to doskonały pomysł. Teoretycznie, bo kino wielokrotnie przekonywało nas, że piękne okoliczności przyrody, zagraniczne wojaże oraz perspektywa spędzenia wolnego czasu w znajomym gronie nie muszą oznaczać niczego dobrego. Brutalnie doświadczą tego Maleccy i Nowakowie, czyli bohaterowie "Fucking Bornholm" Anny Kazejak. W skład pierwszej rodziny wchodzą mecenas Hubert, zajmująca się domem Maja oraz ich pociechy: Eryk i Wiktor. Z drugiej strony mamy Dawida, który zna się z Maleckimi od czasu studiów, jego młodszą partnerkę i przyszłą psycholożkę Ninę, a także Kaja, syna z pierwszego małżeństwa. Obie pary poznajemy w krótkiej scenie na promie płynącym na tytułową duńską wyspę, gdzie spędzą urlop. Drobne przyjacielskie tarcia nie zapowiadają naciągającej burzy. A jednak pierwszej nocy między synami bohaterów zdarzy się coś niewłaściwego. Coś, co sprowokuje autentyczny, emocjonalny sztorm. 



Na początku był serial audio, który Kazejak napisała z Filipem K. Kasperaszkiem dla Empik Go. Zagrali w nim Michał Czernecki, Magdalena Różczka, Leszek Lichota i Olga Kalicka. Teraz dwoje scenarzystów zamieniło słuchowisko w film, który rozciąga się gdzieś pomiędzy komediodramatem a satyrą na klasę średnią, relacje damsko-męskie i międzypokoleniowe. Obsada uległa całkowitej zmianie, pozostała jednak aktualna problematyka, zrozumienie języka współczesnych 40-latków i mocne zacięcie feministyczne reżyserki. "Fucking Bornholm" to kino rozgadane, oparte na ciągłej wymianie zdań, słownych przekomarzaniach i zagęszczających się konfliktach, wybuchających pod wpływem kontrowersyjnego zajścia z pierwszej nocy. Na szczęście brzmiące naturalnie i skrzące się bezpretensjonalnym humorem dialogi skutecznie rozpędzają fabularne koło, nawet jeśli scenariusz nie wykracza poza schematy wypracowane w podobnych filmach. Mamy tu więc obowiązkowy (i nazbyt przewidywalny) zestaw, na który składają się: odżywanie dawnego uczucia, kryzysy wieku średniego, kryzysy małżeńskie, zainteresowania wypalonych życiowo i erotycznie bohaterów młodszą, bardziej atrakcyjną kobietą oraz hipokryzja rodziców niezdolnych do wyjaśnienia problematycznych (czytaj: związanych z seksualnością) kwestii małym dzieciom. 

Choć Kazejak powiela motywy z "Nienasyconych" czy "(Nie)znajomych", potrafi zbudować wielowymiarowe, autonomiczne postacie. I tak Hubert to wzorcowy przykład mężczyzny kierującego się materialistyczną obsesją, pozbawiony umiejętności autorefleksji i skruchy, a nawet akceptacji dla cudzych wyborów. W wieczornej rozmowie wyśmiewa Dawida, który przeszedł na wegetarianizm i deklaruje chęć dbania o siebie, podczas gdy nazajutrz sam chwali się nowym rekordem z biegu po plaży. Jego przyjaciel wydaje się mniejszym obłudnikiem, ale egzystencjalne braki kompensuje w związku z piękną Niną. To, czy rzeczywiście ją kocha, jest drugorzędne wobec faktu, że potrzebuje jak tlenu utraconej po rozwodzie bliskości. Ograniczone kontakty z synem i świadomość przegranych związków każą mu szukać substytutu szczęścia w ramionach energicznej studentki psychologii, lecz reżyserka nie pozostawia złudzeń, co do jego osobistego spełnienia. Nina, reprezentująca pokolenie wychowane inaczej niż reszta dorosłych bohaterów, miała zaś szansę stać się najciekawszą postacią – taką, jakiej w polskim kinie jeszcze nie widzieliśmy. Wygadana, posiadająca wiedzę o emocjonalnych zawiłościach i dziecięcym sposobie myślenia, stoi w kontrze do Huberta, Dawida i Mai, bo stara się raczej zadawać pytania i dyskutować, nie osądzać, krytykować i karać. Ma większy dystans do tego, co wydarza się między Kajem, Erykiem i Wiktorem, więc bezskutecznie mediuje i szuka racjonalnych rozwiązań, na które zdenerwowani rodzice nigdy by nie wpadli. Niestety Kazejak nie wykorzystuje w pełni potencjału tkwiącego w bohaterce, stopniowo odsuwając ją na drugi plan, a finalnie wręcz poza kadr. 



Najważniejsza okazuje się bowiem Maja, matka-Polka, która porzuciła karierę na rzecz wychowywania synów. Żona Huberta jak lwica walczy o dobro swoich podopiecznych gotowa do czołowego starcia nawet z zaprzyjaźnionym od lat Dawidem. Reżyserka zamaszyście portretuje zmęczoną macierzyństwem, pełną sprzeczności kobietę, która z jednej strony obarcza się poczuciem winy i podtrzymuje iluzję rodzinnej wspólnoty, a z drugiej odważnie broni swego zdania i wreszcie sięga po zakazany owoc, jaki jej się należy. Maja, rozbudzająca w sobie pragnienie niezależności i wyzwalająca się z ograniczających, społecznych ról, przypomina nieco Jo z "Mojego wspaniałego życia" i Kingę z "Fugi". Kazejak kontynuuje więc pozytywną, feministyczną tendencję u rodzimych twórców, którzy efektownie przełamują stereotypowe wizerunki bohaterek jako mam, gospodyń i partnerek. Zarysowując niezłomną, godną podziwu protagonistkę, autorka celnie uderza w męskie przywary, ujawniając brak odpowiedzialności, moralnego kompasu i rodzicielskiego autorytetu wśród ojców, mężów i kochanków. 

Psychologiczny ciężar "Fucking Bornholm" dźwiga na swoich barkach zgrany aktorski kwartet. Agnieszka Grochowska, czyli ekranowa Maja, tworzy jedną z najlepszych ról w karierze, choć w pamięć kinomanów już na stałe wryły się jej kreacje matek z "Obcego nieba" i "Żeby nie było śladów". Wierzymy aktorce zarówno wtedy, gdy agresywnie nastaje na Dawida, współczująco zwraca się do młodszego syna oraz gdy oddaje się w barze pełnemu pasji i witalności tańcowi. Wcielający się w Huberta Maciej Stuhr nie tylko żongluje komediowymi talentami, ale też świadomie konstruuje bohatera będącego kompletnym przeciwieństwem jego publicznej persony. Konserwatywny, dostrzegający wyłącznie czubek własnego nosa Malecki nie ma przecież nic wspólnego z zaangażowanym społecznie Stuhrem. Z kolei Grzegorz Damięcki świetnie sprawdził się jako wewnętrznie rozsypany, targany dawnymi uczuciami i rozczarowany ojcowską niemocą Dawid. Nie inaczej Jaśmina Polak, bawiąca się postacią (nie)dojrzałej i wrażliwej, a przy tym ochoczo wyglądającej w stronę wysportowanych plażowiczów studentki, która nie wytrzymuje narastających napięć. Warto docenić także dziecięcych aktorów – Borysa Bartłomiejczyka, Oliwiera Grzegorzewskiego i Marcela Sikorę – bo rzadko mamy powody, żeby chwalić ich w polskich filmach. 
  


Wspomniałem jednak, że obraz pretenduje do miana satyry i pod tym względem zawodzi najbardziej. Prócz odpowiedniej ostrości, zdecydowania i wyjścia poza małżeńsko-rodzicielskie spory, brakuje mu też śmiałości w podkopywaniu mitu tolerancyjnej, otwartej i wzorującej się na Zachodzie polskiej klasy średniej. Przypominają mi się słowa Michała Oleszczyka, który stwierdził, że film "Întregalde" Radu Munteana to "przewrotny portret klasy średniej, jakiego w Polsce wciąż nie mamy". Trudno się z nim nie zgodzić, zwłaszcza jeśli wizję Kazejak zestawimy także ze "Sieranevadą" Cristiego Puiu i "Niefortunnym numerkiem lub szalonym porno" Radu Jude. Reżyserka dysponuje na tyle szerokim wachlarzem umiejętności, iż, wzorem rumuńskich mistrzów, mogła pokusić się o pójście krok dalej i wbicie satyrycznego ostrza ciut głębiej. Choć "Fucking Bornholm" bije na głowę jej poprzednie osiągnięcia, zostawia nas z poczuciem niedosytu i skłania, aby donośnie wykrzyczeć: chcemy więcej!
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones