Piotr Czerkawski

Wariacje Kunderowskie – żegnamy autora "Żartu"

Hotspot
/fwm/article/Wariacje+Kunderowskie+%E2%80%93+%C5%BCegnamy+autora+%22%C5%BBartu%22+FILMWEB-151467 Getty Images © Eamonn M. McCormack
Filmweb A. Gortych Spółka komandytowa
https://www.filmweb.pl/fwm/article/Przekle%C5%84stwa+niewinno%C5%9Bci.+Dorastanie+wed%C5%82ug+Pixara-138984
HOTSPOT

Przekleństwa niewinności. Dorastanie według Pixara

Podziel się

Młodzieńcze lata są kolorowe jak animowany film. Potem czeka na człowieka tylko sromota, a pod ziemią – chłodek. Nie da się inaczej? – pytają magicy ze studia Pixar.

Młodzieńcze lata są kolorowe jak animowany film. Potem czeka na człowieka tylko sromota, a pod ziemią – chłodek. Nie da się inaczej? – pytają magicy ze studia Pixar. 

Granicę oddzielającą beztroskie dzieciństwo od bajzlu dorosłości popkultura zwykła wyznaczać najgrubszym markerem, od linijki, równo z nadejściem Wielkiego Wydarzenia Formacyjnego. Zazwyczaj czającą się za rogiem dojrzałość zwiastował swoisty rytuał przejścia, przybierający najróżniejsze formy, od poszukiwania trupa chłopaka potrąconego przez pociąg, do wyrzucenia z domu zalegających tam zabawek. Ale w prawdziwym życiu granica ta rzadko kiedy bywa podobnie wyraźna. Zwykle jest ona kręta i cieniutka, przypomina raczej przypadkowe niemowlęce bazgroły niż precyzyjny geometryczny wykres. Ba, niekiedy trudno nawet się zorientować, gdzie i którędy biegnie. Zanim się obejrzymy, już jesteśmy po drugiej stronie.

Pozornie łatwo jest dokonać bilansu między dziecięcą niefrasobliwością wynikającą z praktycznego braku odpowiedzialności a pełnym napięć życiem dorosłego. Coś za coś. Bo przecież okres wczesnej młodości to także czas praktycznego braku możliwości samostanowienia o sobie. Czy bardziej się z biegiem lat traci, czy zyskuje, to już kwestia do samodzielnego rozliczenia, choć to z kolei przecież nie arytmetyka, lecz rzecz niesłychanie zniuansowana. Ale skoro już posługujemy się matematycznymi skojarzeniami, to refleksje na powyższe tematy stanowią wspólny mianownik dla bodaj całego dorobku studia Pixar. Oczywiście, lwią część animacji przeznaczonych dla tak szerokiego grona odbiorczego, które obejmuje – jak zwykło się niegdyś pisać na opakowaniach gier planszowych – wszystkich od lat pięciu do stu pięciu, można by przyporządkować do tego zbioru. Ale mało kogo stać na konkluzje wychodzące poza powtarzane do znudzenia, jakkolwiek prawdziwe, komunały o potędze przyjaźni czy potrzebie zaakceptowania swoich ułomności.

Pixar z pełną świadomością kieruje swoje filmy również do publiczności dorosłej, nie ograniczając się do mrugnięć okiem i popkulturowych nawiązań zrozumiałych jedynie dla dużych dzieci po trzydziestce. Ma to na celu nie tylko umilenie czasu tym, których do kina zaciągnęły latorośle, ale i czysto biznesową świadomość konieczności utrzymania sentymentalnego – i opłacalnego finansowo – kontaktu ze stałym klientem. Można bowiem założyć, że kto dwadzieścia pięć lat temu oglądał pierwsze "Toy Story" jako dziecko, ten obejrzy sequel jako stary koń. Nie są to czcze domysły. Dane opublikowane przez samego Disneya po światowej premierze "Iniemamocnych 2" mówią wyraźnie, że aż sześćdziesiąt procent publiki, jaka przetoczyła się wtedy przez amerykańskie kina, to ludzie powyżej siedemnastego roku życia.

Pixar z pełną świadomością kieruje swoje filmy również do publiczności dorosłej.
Bartosz Czartoryski
Dlatego też nierzadko mówi się, słusznie czy niesłusznie, o pokoleniu Pixara, które dorastało niemal równo z Andym (i jego zabawkami). Kalifornijski gigant od swojego zarania starannie przepracowuje na ekranie traumy związane z dorastaniem, oswaja z nieodwołalnym porzuceniem dzieciństwa i szkicuje portret dorosłości daleki od dożywotniego wyroku. Buduje tym samym bogatą bibliotekę niezepsutego natrętnym dydaktyzmem kina nie tylko spod znaku coming-of-age, ale i zapuszczającego się daleko za rzeczoną granicę między dzieciństwem a dorosłością.

Choć esencjonalnym przykładem wyprodukowanego przez studio filmu o dorastaniu wydaje się "W głowie się nie mieści", i faktycznie nie jest to dalekie od prawdy, to jednak realizowana na przestrzeni niemal ćwierćwiecza seria "Toy Story" objęła znacznie szerszy zakres tematyczny. Bo dorastanie Andyego, poprowadzone zresztą niemalże równolegle z faktycznym upływem lat, nie jest równoznaczne z całkowitym porzuceniem doświadczeń wywiedzionych z dzieciństwa. Gdy pod koniec trzeciej części, tuż przed wyjazdem na studia, przekazuje on swoje skarby Bonnie, robi to z szacunkiem należnym nieodłącznym towarzyszom dzieciństwa. Robiąc kolejny krok ku dorosłości, nie odcina się od tego, co wyniósł z lat pacholęcych. Świadomy otwarcia kolejnego etapu swojego życia, Andy nie porzuca przy tym pamięci o tym, ile znaczyły dla niego te symbole beztroskiej zabawy. Są one dlań nie tylko narzędziami, ale i swoistymi awatarami wyrażającymi różnorakie cechy charakteru ukształtowanego już chłopaka.

Bo zabawki przez cały ten czas dojrzewały razem z Andym, stając się ostatecznie opiekunami kolejnego pokolenia, któremu ten przekazał pałeczkę. Przekraczanie mostu prowadzącego ku dorosłości, skąd nie da się już zawrócić, odbywa się tu przy niejakiej akceptacji tego, co się przeżyło. Choć Jessie, porzucona swojego czasu przez Emily, nie wierzyła, że właściciele pamiętają jeszcze o zabawkach z dzieciństwa, postawa Andy'ego sugeruje, iż może być inaczej. Utrzymanie więzi ze wspomnieniami jest niczym innym jak oznaką dojrzałości.

Pokonywanie owego symbolicznego Rubikonu starszej nastoletniości jest również tematem i innych dzieł Pixara. Są pośród nich chociażby "Potwory i spółka" i "W głowie się nie mieści". Tyle że tutaj ciężar konieczności pozostawienia za sobą lat dziecinnych spada, odpowiednio, na Sully'ego i Bing Bonga, którzy już zapamiętani nie zostaną. Przeciwnie, znikną na zawsze – ten drugi dosłownie, na ekranie – po odegraniu swojej roli. O ile Sully to byt niezależny od Boo (zaledwie dwuletniej, będącej dopiero na pierwszym polu planszy dziecięcości), o tyle ofiara Bing Bonga jest konieczna, aby Riley mogła opanować buzujące emocje i tym samym zamknąć na głucho dobiegający końca rozdział. Świadoma zmian, tak jak Andy, przyjmuje je jednak znacznie gorzej, gdyż nie ma, przeciwnie do niego, siły sprawczej, aby kształtować swoją rzeczywistość.
mgid_ao_image_mtv.jpeg
"W głowie się nie mieści"
Pixar, mówiąc przede wszystkim o dzieciach, niekoniecznie mówi do dzieci.
Bartosz Czartoryski
Trudne, acz koniecznie pogodzenie się z zastaną sytuacją ma u niej wymiar i symboliczny, i faktyczny, bo, zostawiając dzieciństwo, zostawia za sobą również i stary dom. A to spore do uniesienia brzemię. Bodaj żaden inny film Pixara nie pokazał tego aż tak wyraźnie. Istotna jest dla amerykańskiego studia także perspektywa, z której obserwujemy owe dorastające dzieci i sam punkt wyjścia podróży ku dorosłości, nie zawsze baśniowo dramatyczny. O ile animowane filmy Disneya zwykle zderzały młodych bohaterów z trudnościami sieroctwa, a ostatnim etapem przeżywanej przezeń przygody było pojednanie, o tyle rodzice lub opiekunowie zazwyczaj są u Pixara obecni. Nie ruguje to całkowicie klasycznej już niemal struktury narracyjnej opierającej się na formacyjnej podróży bohatera, lecz pozwala na jej zmodyfikowanie. I dostosowanie scenariusza do aktualnego wydania katalogu nastoletnich obaw.

Riley – choć nie jest przecież sama, ma kochających rodziców – również zostaje wykorzeniona ze swojej strefy komfortu i musi odbyć podróż, ale jest ona przede wszystkim podróżą stricte wewnętrzną. Zmagania z własną tożsamością i dziedzictwem pozostawionym przez rodzinę są tematami zarówno "Iniemamocnych", jak i "Coco", a także i niedawnego "Naprzód". Dojrzałość przychodzi z akceptacją tego, kim się jest. Brzmi banalnie, ale Pixar wcale nie peroruje z wysokiej wieży. Podobne "wymagania" stawia również i filmowym opiekunom. Dlatego finał nie jest u nich powrotem do, często niepożądanego, status quo, ale przewartościowaniem pewnych zasad i zrozumieniem lepiej potrzeb, ambicji i uczuć drugiego pokolenia. Iniemamocni działają nareszcie jako rodzina, Miguel przywraca domownikom to, co ci kochali najbardziej, mama i tata Riley dogadają się z nią dopiero, gdy pozwolą jej na smutek. Zakończenie "Gdzie jest Nemo?" obrazuje to chyba najdobitniej, bo pożegnanie Marlina z synem niejako zestawia ze sobą kolejny krok ku dojrzałości wykonany przez Nemo z osiągnięciem przez jego ojca dojrzałości rodzicielskiej. Tym samym Pixar, mówiąc przede wszystkim o dzieciach, niekoniecznie mówi do dzieci.

Marlin boi się tego, co ilustruje krótki metraż "Bao", czyli nieuniknionego etapu relacji na linii rodzic-potomstwo, syndromu pustego gniazda. Momentu, kiedy dziecko uzyskuje pełną autonomię i staje się dorosłym. Kilkuminutowy film pokazuje tę chwilę całkowicie z perspektywy matki. Nie jest to bynajmniej jedyny u Pixara przypadek, gdy problemy dorosłych przebijają się na pierwszy plan, jak chociażby niewolnicza monotonia pracy biurowej pana Iniemamocnego albo negatywne emocje rodziców Riley. I dobrze. Bo nie popełnia się tu klasycznego błędu, na którym częstokroć wywracają się historie o dorastaniu; nie sugeruje się, że proces ten dobiega końca równo z dokonaniem się rytuału przejścia, jakikolwiek by on był. Formacyjna przygoda nigdy nie urywa się znienacka, ale trwa do samego końca. A "Odlot" zdaje się wskazywać również, że nie musi to być droga jednokierunkowa. Pixar nie zaprzecza samemu sobie w tej wykładni, bynajmniej. Po prostu młodzieńcze marzenie, zepsute niejako przez dorosłość i niesione przez nią szare problemy, może być zrealizowane także dzięki owej dorosłości. To cenna lekcja.
9